Vera co nie chciała Nobla?

„Sława przemija. Moja badania znaczą dla mnie więcej, niż moje nazwisko. Jeśli minie wiele lat i astronomowie dalej będą z nich korzystać, to dla mnie największy komplement” – powiedziała Vera Rubin w wywiadzie, jakiego w 1990 r. udzieliła magazynowi naukowemu „Discover”. W minione święta zmarła w wieku 88 lat, nie doczekawszy nagrody Nobla, której domagali się dla niej koledzy i koleżanki z branży.

Po śmierci Rubin „Washington Post” opublikował tekst o smutnym przesłaniu: Nobli  z fizyki z założenia nie przyznaje się za odkrycia, które nie wywołują efektu „Wow!”. Vera Rubin i jej współpracownicy udowodnili istnienie czarnej materii. Ani im, ani nikomu innemu, nie udało się pokazać, czym czarna materia jest (więcej wiadomo o tym, czym nie jest). Może dlatego w 2015 r., gdy walka o Nobla dla mocno starszej już Rubin rozpętała się na dobre w internecie (zwłaszcza na Twitterze), niewzruszony Komitet Noblowski przyznał nagrodę odkrywcom neutrin. Jeszcze dalej idzie The Verge,  który po śmierci astronomki napisał wprost: „Komitet przyznaje nagrody ludziom, z którymi chce być kojarzony; nagroda zyskuje na wartości, świecąc odbitym światłem uhonorowanego (…) To, że jego członkowie przez lata nie dostrzegali Rubin, obnaża prawdę o ich, a nie jej reputacji. A fakt, że przez ponad pół wieku (dokładnie 53 lata – przyp. autorki) nie przyznali Nobla z fizyki żadnej kobiecie – mówi sam za siebie”. Takich opinii jest więcej. W 2015 r. Matthew Francis podsumował to w „Forbesie” językiem memów: „Nobel prize is bad and we should feel bad”. Z kolei astronomka z Uniwersytetu Waszyngton Emily Levesque w rozmowie z Astronomy.com odniosła się konkretnie do przypadku Rubin: “Istnienie czarnej materii całkowicie zrewolucjonizowało naszą koncepcję kosmosu i całą dyscyplinę nauki, którą się zajmujemy. Wysiłki, jakie wciąż podejmujemy, żeby zrozumieć jej rolę, przyczyniły się do powstania subnauk w astrofizyce i fizyce cząstek. Alfred Nobel napisał w swoim testamencie, że jego nagroda ma wyróżnić autorów najważniejszych odkryć w dziedzinie fizyki. Jeśli czarna materia nie pasuje do tego opisu, to nie mam pojęcia, co do niego pasuje”.

Vera Rubin podzieliła w ten sposób los wielu kobiet, które dokonały ważnych odkryć naukowych. Zafascynowana astronomią od dzieciństwa (kiedy miała 14 lat, ojciec zbudował dla niej pierwszy teleskop), z dyskryminacją zetknęła się po raz pierwszy już na studiach. Z dyplomem licencjata chciała iść na astronomię na Princeton, ale ta szacowna uczelnia nie przyjmowała kobiet na ten kierunek. Ostatecznie tytuł magistra zdobyła na nieco mniej prestiżowym Cornell, gdzie poznała też swojego późniejszego męża – chemika Roberta Rubina. Po latach przyznała, że teza, jaką postawiła w swojej pracy dyplomowej (o tym, że galaktyki tworzą grupy, nazwane później „gromadami”, i dzieje się to w sposób nieprzypadkowy) nie była dostatecznie poparta badaniami. Choć odrzuciły ją ważne periodyki naukowe „Astronomical Journal” i „Astrophysical Journal”, posłużyła ona za podstawę badań Geralda de Vaucouleura nad teorią Supergromady Lokalnej (ogromnej gromady galaktyk o średnicy 200 mln lat świetnych, na peryferiach której znajduje się „nasza” Droga Mleczna). Już w tej pracy pojawia się zresztą sugestia, że niektóre galaktyki spiralne (przez całe życie Rubin zbadała ich ponad 200) zachowują się inaczej, niż przewidują znane do tej pory prawa fizyki. W dużym skrócie: gwiazdy na ich krańcach obracają się w tym samym tempie, co te w ich środkowej części. Tymczasem widzialna materia napiera na nie takim ciężarem, że powinna ten ruch spowalniać. To znaczy, że działa na nie inna siła, której nie widać. W 1930 r. teorię czarnej materii opracował Fritz Zwicky, ale – gdyby nie późniejsze badania Rubin i jej kolegi Kenta Forda – nie udałoby się udowodnić, że ona istnieje.

W latach 60. naszą bohaterkę przyjął Department of Terrestrial Magnetism of the Carnegie Institution of Washington – gdzie pracowała aż do emerytury. Wtedy też została pierwszą kobietą, której wolno było legalnie korzystać z Obserwatorium Mount Palomar, choć tylko w ramach „gościnnych badań”.

Uznanie przyszło dużo później. W 1981 r., tym razem jako druga reprezentantka swojej płci – została wybrana do Narodowej Akademii Nauk. W 1993 r. prezydent Bill Clinton wręczył jej Narodowy Medal Nauki. Wśród wielu jej prac naukowych, laikom warto polecić „Bright galaxies, dark matter”, zbiór jej nieco lżejszych, właściwie popularno – naukowych artykułów z 1997 r.

Czwórka dzieci państwa Rubinów poszła w ślady rodziców. Wszyscy mają doktoraty. Ich córka Judith S. Young sama była uznaną astronomką (zmarła na raka w 2014 r. w wieku 52 lat).

W styczniu 2004 r. Rubin dostała odznaczenie nieco inne od dotychczasowych. Narodowa Akademia Nauk przyznała jej Medal Watsona nie tylko za osiągnięcia naukowe, ale też „przyjmowanie roli mentorki dla wielu młodych astronomów, mężczyzn i kobiet”. Uczona, pamiętając własne początki, często powtarzała: „Wszyscy wiedzą, że kobiety-astronomki mogą korzystać z mojego wsparcia 24 godziny na dobę”.

Niestety, Vera Rubin nie jest jedynym przypadkiem kobiety, której nazwisko nie jest szerzej znane, mimo jej ogromnych zasług dla współczesnej nauki.

Irlandka Jocelyn Bell Burnell jako pierwsza zaobserwowała pulsary, ale Komitet Noblowski wyróżnił za to opiekuna jej badań na studiach podyplomowych – Antony’ego Hewisha (ona sama powiedziała później, że dobrze się stało, bo nagroda straciłaby na znaczeniu, gdyby dostawali ją studenci).

Zdjęcia rentgenowskie DNA wykonane przez chemiczkę Rosalind Franklin pozwoliły Jamesowi Watsonowi, Francisowi Crickowi i Maurice’owi Maurice Wilkinsowi zaobserwować jego strukturę podwójnej helisy. I to oni trzej dostali za to Nobla z medycyny w 1962 r., pięć lat po tragicznej śmierci Franklin w wieku 37 lat.

Wszyscy uczyliśmy się genetyki w oparciu o słynny przykład muszki owocówki, często nie zdając sobie sprawy, że jako pierwsza opisała go w 1956 r. brytyjska zoolożka i genetyczka Margaret Bastock.

Gdyby nie badania Henrietty Leavitt nad gwiazdami zmiennymi pulsującymi – świat nie dowiedziałby się, że kosmos nie kończy się na Drodze Mlecznej. Opracowała też metodę wyliczania odległości we wszechświecie, a w oparciu o jej analizy Edwin Hubble udowodnił ciągłe rozszerzanie się kosmosu. Leavitt zmarła zapomniana, doświadczając za życia dyskryminacji w środowisku naukowym z dwóch powodów: po pierwsze, była kobietą, po drugie – od urodzenia była głuchoniema.

Kończę rok, oddając im hołd, bo – gdyby nie ich odkrycia i walka o ich uznanie za pełnoprawne teorie naukowe – nie byłoby nas, kobiet aktywnych zawodowo, ciekawych świata i odważnie wkraczających na obszary, gdzie do tej pory byłyśmy co najwyżej gośćmi. Dlatego niech w 2017 r. Komitet Noblowski nas zaskoczy. I niech ta ewentualna niespodzianka w kolejnych latach nie będzie po prostu wyjątkiem od reguły.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.