Geek girl daje się poznać

Dotnetowcy zawsze byli dla mnie dość zagadkową grupą – bądź co bądź nie tylko w środowisku programistycznym w dobrym tonie jest ponarzekać na Windows i Microsoft. Karina Wilk, kiedy próbuję ją w ten sposób sprowokować, mówi ze śmiechem: “O nie, ja ich będę bronić!”. Choć nie bezkrytycznie: sama twierdzi, że Windows Phone, na który chciała do niedawna tworzyć aplikacje, jednak ją rozczarował. Ale dotnetowcem jest z zamiłowania. Potrafi opisywać elementy platformy Microsoftu tak, jakby mówiła o sprawdzonych towarzyszach broni.

Gdybym miała ją opisać jednym słowem, powiedziałabym, że jest odważna. Nie boi się wyzwań albo wręcz ich szuka. Dlatego, będąc świeżo upieczoną mamą, wzięła udział w konkursie programistycznym “Daj Się Poznać”: – Chodziło nie tyle o sukces, co o zmobilizowanie się do pracy na macierzyńskim. Nie chciałam wypaść z obiegu. – tłumaczy. A doroczny konkurs wymaga po pierwsze tworzenia własnej aplikacji, po drugie – relacjonowania pracy nad nią na blogu. Dużo, jak na mamę niemowlaka, tym bardziej, że – w ramach treningu językowego – Karina postanowiła pisać po angielsku.

Ale od początku. W liceum była w klasie matematyczno-informatycznej. I, co ciekawe, to wcale nie na informatyce zetknęła się pierwszy raz z programowaniem. Matematyk wymyślił zadanie dla chętnych: stworzyć aplikację do rysowania wykresów funkcji. Karina ambitnie przysiadła do Pascala i napisała program: – Długo nad tym pracowałam i wyszło mi coś mocno prymitywnego, z czego dziś pewnie nie byłabym dumna. Ale dzięki temu pierwszemu doświadczeniu wiedziałam, że jestem w stanie programować, że to nie jest coś ponad moje możliwości. – wspomina. Poszła za ciosem: chodziła na kółko informatyczne, na którym doskonaliła swoje umiejętności, w końcu – wybrała studia informatyczne na Politechnice Rzeszowskiej. I dzięki kolejnemu “zadaniu dla chętnych” w jej życiu pojawił się dot.net. jeden z profesorów zdradził studentom, że pewna firma szuka programistów ze znajomością dot.neta. Karina zaczęła się go uczyć na własną rękę (był zbyt “świeży”, żeby wykładano go na jej studiach) i pozostała mu wierna do dziś, choć na tamtą ofertę pracy ostatecznie się nie załapała. Później szukała ogłoszeń już tylko dla dot.netowców, choć wtedy nie było ich dużo. Przyznaje jednak, że dziś już nie jest taka “zamknięta”: – Zaczęłam się uczyć innych rzeczy, bo programista, który tego nie robi, szybko może wypaść z rynku. cały czas wchodzą nowe technologie, mało tego, nowe urządzenia, na które będziemy musieli pisać aplikacje. – zauważa Karina, gdy, w ramach dygresji, gawędzimy o IoT. – Dlatego cieszę się, że się przełamałam, bo kiedyś marudziłam, gdy w pracy było coś do zrobienia w JavaScripcie, a dziś często decyduję się użyć innego frameworka, niż najprostszego z możliwych – jQuery. Oczywiście, przy obecnym tempie rozwoju frontendu, często oznacza to uczenie się czegoś zupełnie nowego! I za każdym razem, gdy coś w takim nowym frameworku zrobię, to jest dla mnie takie wielkie “Wow”.

Przyznaje jednak, że dotnetowcy mogą mieć ten odruch, żeby ograniczać się do znanego, bezpiecznego środowiska. Kiedy programują na innych platformach, uderza ich “golizna”: – Microsoft dostarcza wielu narzędzi, które ułatwiają pracę programistom. Takie Visual Studio robi za ciebie połowę roboty! – śmieje się Karina. – Jest opcja podpowiadania składni czy superintuicyjny debugger. Masz możliwość wykonania krótkich fragmentów kodu w locie – czyli okienko Immediate Window w czasie debuggowania czy C# interactive bez konieczności kompilacji całego projektu. Jest Nuget, którym ściągniesz pakiety, więc odpada ręczne dodawanie referencji do projektu. Możesz skorzystać z automatycznego refactoringu kodu. Możesz też doinstalować ReSharpera, który dostarcza jeszcze więcej udogodnień. Kiedy podpinasz bazę danych, do dyspozycji są co najmniej 3 dobre ORMy, więc bardziej przypomina to zabawę klockami, niż programowanie – możesz wszystko przeciągnąć na model i to sobie pooglądać. Dlatego aplikacje pisane np. w Javie, jak sama mówi, potrafi rozpoznać od razu: – Wydają mi się takie “gołe”, brzydkie. Mimo że tutaj programista też ma szereg udogodnień, w moim odczuciu, praca z narzędziami Microsoftu jest jak przesiadka z autobusu do dobrego samochodu. – mówi z przymrużeniem oka. Kto czytał jej blog (http://agirlamonggeeks.com), pewnie się zorientował, że Karina Javy nie lubi. Natomiast zapamiętałą javerką była jej najlepsza koleżanka ze studiów. – Kilkakrotnie starałyśmy się zrobić jakiś projektrazem. Kończyło się na tym, że pisałyśmy dwie osobne aplikacje, ja w dot.necie, ona w Javie, i nasza “współpraca” sprowadzała się do trzymania za siebie nawzajem kciuków.

Karina Wilk i Wilk Junior

Firma, w której pracuje od czasu studiów, robi głównie aplikacje webowe oraz mobilne na najpopularniejsze platformy – jedne od podstaw, drugie, jako dodatki do tych “z pudełka”. Ona sama zajmuje się najczęściej aplikacjami webowymi w ASP.Net, mobilnymi na Windows Phone i Windows CE – od czasu do czasu. Z tym jednak wiąże nadzieje na przyszłość. Z projektów bardziej “przygodowych” zdarzyło jej się stworzyć oprogramowanie dla… skanerów kodów kreskowych. – Fajne, ale to był strasznie stary Windows, więc trochę to “trąciło myszką”. Ale miałam w domu taki skaner jak w sklepie i mogłam się nim pobawić. Staroci nie lubi. Woli pisać w nowej technologii, niż w takiej sprzed kilku lat, gdy np. musi wrócić do jakiejś aplikacji, bo pojawiają się nowe wytyczne i funkcjonalności do wdrożenia. Gdy pracuje nad projektami, które trzeba rozwijać latami, czuje niedosyt. Nawet po dwóch, trzech latach przerwy technologia, jakiej trzeba użyć do kontynuowania podstawy projektu, może być już po prostu stara. Legacy code jest jedynym, czego nie lubi w swojej pracy: – Kiedy już uczę się czegoś nowego, chciałabym to wykorzystać, a nie cofać się do czegoś, czego za chwilę nikt już nie będzie używał, nawet jeśli od frontu aplikacja wygląda i działa dokładnie tak samo.

Jest rzadkim przypadkiem programistki, która od ponad siedmiu lat pozostaje wierna jednemu miejscu pracy. Swoich juniorskich początków nie wspomina zresztą najlepiej: – Na dzień dobry dostałam do pocięcia jakieś grafiki i oburzyłam się, że powinni to dać front-endowcowi. Okazało się jednak, że to wcale nie było takie proste, jak mi się wydawało po podstawach front-endu, które miałam na studiach. Szybko się zorientowałam, że proste aplikacje, które robiłam na uczelni, w ogóle mają się nijak do pracy nad softwarem z prawdziwego zdarzenia. Męczyłam wszystkich wokół, żeby mi różne rzeczy pokazywali, i tak się uczyłam.  

Kolejnym wyzwaniem w jej życiu okazał się właśnie blog A Girl Among Geeks, techniczny, ale pisany już z perspektywy młodej matki. Tytuł jest przewrotny, bo wcale nie chodzi o zwrócenie uwagi, że dziewczyna wśród geeków to jakiś godny uwagi wyjątek. – Jeśli chcemy być równo traktowane, musimy podkreślać, że się nie wyróżniamy na tle innych programistów, nie jesteśmy lepsze ani gorsze od mężczyzn, bo potrafimy to samo. – mówi zdecydowanie Karina. Uważa jednak, że sposób pracy kobiet jest inny, bo trochę zdeterminowany fizjologią: – Planując swoją karierę, wiele z nas bierze pod uwagę fakt, że w pewnym momencie zrobi sobie “przerwę” na dziecko. W zawodzie programisty jest tak, że trzeba być na bieżąco, a macierzyństwo stawia na głowie twoją organizację czasu i priorytety. Skąd więc pomysł, by, przy ograniczonym czasie, wystartować w konkursie “Daj Się Poznać”? – I tak siedziałam po nocach, żeby aktualizować swoją wiedzę, a konkurs narzucał pewną dyscyplinę, która była mi potrzebna: musiałam pracować nad własną aplikacją i napisać dwa posty w tygodniu na blogu. Dzięki temu łatwiej było mi wrócić do pracy. Aplikacji nie dokończyła (miała to być pomoc dla osób szukających pracy – rodzaj medium społecznościowego, za pomocą którego ludzie dzieliliby się wrażeniami z rozmów rekrutacyjnych i opisywali by sobie zadania, które dostali do wykonania w czasie takich rozmów), ale wciągnęła się w pisanie bloga: – Trochę mnie to ośmieliło. – przyznaje. – Kiedyś w życiu bym się nie odezwała do twórcy Elasticsearcha, bo przecież on jest “wielkim programistą”, a ja jedną z wielu. Ale patrzysz na to inaczej, kiedy masz zobowiązania wobec czytelników.

Karina chce utrzymać techniczny charakter bloga. Pisze przystępnie, od czasu do czasu odwołując się do sytuacji z życia, wrzucając memy. Dzięki jej blogowi dowiedziałam się sporo o dot.necie, wcześniej znanym mi raczej ze słyszenia. W ramach wytchnienia Karina przygotowuje rozmowę ze mną – już niedługo przeczytacie u niej o początkach Girls Gone Tech, naszej pracy nad artykułami i tym, czego uczymy się od naszych rozmówczyń.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.