Rozważnie, ale pod prąd

EraCoin rozpala wyobraźnię wielu. Aplikacja mobilna, która ma być dostępna od grudnia, będzie połączeniem programu lojalnościowego (robisz zakupy u wybranych firm, używając tokenów wymienialnych na zniżki) z „koparką” punktów zwanych właśnie EraCoinami. To płacąc nimi, będzie można korzystać z dostępnych w programie rabatów.

Ciąg dalszy dopisali na forach fintechowych fani bitcoina, zanim jeszcze firma zdradziła swoje plany do końca. Bo przecież każda kryptowaluta ma w nazwie angielskie słowo „coin”, zaś mechanizm do pozyskiwania kryptowalut to właśnie „koparka”. A że zainteresowanie Polaków inwestycją w bitcoiny wzrasta (wg Google Trends, hasło „kup bitcoina” wpisujemy dziś w wyszukiwarkę częściej, niż bijące do niedawna rekordy popularności „kup złoto”), każda nowość na tym rynku budzi nadzieje na jeszcze większy zysk: – Tak, chcemy, żeby EraCoin kiedyś wyszedł poza granice aplikacji i mógł być wymienialny na inne kryptowaluty. – mówi mi Maria Belka, prezeska firmy Bit Evil, która specjalizuje się w marketingu internetowym i stoi za tym projektem. Internet zapalił się do pomysłu EraCoin, gdy w lipcu start-up Belki wszedł na giełdę (znalazł się w indeksie spółek technologicznych NewConnect). Entuzjazm nieco przygasł, gdy licznik czasu, jaki pozostawał do startu, nagle z 9 dni cofnął się na 162. – Ten początkowy termin był ustawiony przy budowie testowej wersji aplikacji. W rzeczywistości, gdy startowaliśmy z projektem EraCoin, była mowa o czwartym kwartale roku. A licznik pokazywał termin w trzecim. W sumie nie mamy więc opóźnienia, ale rzeczywiście tego nie dopatrzyliśmy. – przyznaje Maria. Autorów pełnych oburzenia komentarzy, że „to oszustwo, bez żadnej informacji w opisie z 9 dni do startu zrobiły się 162”, uspokaja: trwa budowa koparek i tworzenie marketplace – środowiska, w którym użytkownicy będą mogli posługiwać się EraCoinami.

Trudno dziwić się ogromnym emocjom wokół start-upu, który działa od dwóch lat i ma już za sobą debiut giełdowy. Ale wejście na warszawski parkiet nie było prezentem od losu. Firma od początku brała pod uwagę taki scenariusz. Cokolwiek bowiem sądzą autorzy zgryźliwych komentarzy o zmienionym terminie startu EraCoina, prezeska BitEvil stanowczo twierdzi, że porywanie się z motyką na słońce to nie jest jej sposób działania. – Od śmiałych wizji to jest mój wspólnik, Stanley. Od niego w ogóle nie usłyszysz, że coś mogłoby się nie udać. Ja jestem tą, która wszystko liczy i zawsze bierze pod uwagę najgorszy scenariusz. Ale ktoś musi. –  tłumaczy. To jednak nie oznacza, że biznesowa brawura jest jej całkiem obca.

Bo BitEvil od początku swojej działalności idzie pod prąd. Projekt BrandSabbath kojarzy blogerów i vlogerów z reklamodawcami, opierając się na zasadach znanych z korporacji: – Wypłata dla influencera zależy od konkretnego wyniku. To jest przejrzyście ujęte w regulaminie serwisu. – wyjaśnia Maria. Bezlitośnie wyśmiewane pojęcie „targetu” tu się akurat broni: wielu blogerów nie ma własnej działalności gospodarczej albo nie wie do końca, jaką umowę powinni zawrzeć z potencjalnym klientem, żeby nie zdawać się całkowicie na jego warunki. – BrandSabbath pozwala chronić interesy obu stron i daje szanse na zaistnienie także „małym” influencerom, którzy są rozpoznawalni dla zamkniętej grupy. Bo nie muszą mieć świetnych wyników, żeby w ogóle przystąpić do współpracy. Muszą je osiągnąć w toku tej współpracy, korzystając z oferowanych przez nas narzędzi. – mówi Maria. – Nie ma nic złego w wykorzystaniu mechanizmów znanych z korporacji, jeśli dzięki nim ktoś może zarobić, przekazując innym atrakcyjne treści i nie zmieniając tego swojego wartościowego przekazu pod dyktando rynku.

Nie ma też nic złego w imprezowaniu, nawet gdy ktoś chce prowadzić zdrowy tryb życia. Temu służy platforma SorryCoach, za pomocą której możemy skorzystać z fachowych porad, jak połączyć sport i zbilansowaną dietę z nie zawsze zdrowymi rozrywkami, tak, żeby nie popsuć dobrych efektów tych pierwszych. – Nikt z nas nie jest cyborgiem! – mówi Maria. Sama regularnie biega i ćwiczy, jest wegetarianką, ale też lubi imprezy, i razem ze swoim chłopakiem są koneserami białego wina.

Oba te projekty idą nieco pod prąd. Pierwszy korzysta z rozwiązań, którymi wielu millenialsów się brzydzi, nawet jeśli miałyby się dla nich okazać najlepszym rozwiązaniem. Drugi – hołduje filozofii, że w czasach, gdy „wszyscy” biegają maratony i oficjalnie odżywiają się tylko zielonymi koktajlami, nadal mamy prawo do zabaw i przyjemności. Oba pomysły chwyciły, mimo tych „niepoprawnych elementów”. – Jeździmy po świecie i dużo rozmawiamy z ludźmi. Ja uwielbiam słuchać tych, którzy myślą inaczej, niż ja. A później zastanawiać się, jaki produkt byłby idealnie skrojony pod nich. – mówi Maria. – Bo moja praca nauczyła mnie przede wszystkim tego, jak bardzo ludzie są różni i jak różne mają potrzeby. Czasami takie, które w ogóle nie przyszłyby ci do głowy. A musisz o nich wiedzieć, bo za kilka lat to może być najgorętszy trend. My zawsze musimy być kilka kroków do przodu.

Bo, mimo że zawodowo zajmuje się nowymi technologiami, w centrum jej zainteresowania zawsze był i jest człowiek. Zanim założyła swój pierwszy biznes, marzyła o karierze w organizacjach międzynarodowych. W czasie swoich pierwszych studiów na Uniwersytecie w Genewie robiła staż w ONZ-owskiej Europejskiej Komisji Gospodarczej: – Rozczarowałam się, bo praca na niskim szczeblu w dużych organizacjach polega głównie na noszeniu za kimś teczki. A ja chciałam być aktywna i pracować na własne konto. – tłumaczy. Kryzys decyzyjny miała po kolejnym stażu w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Wtedy postanowiła spróbować sił w biznesie – założyła pierwsze dwa start-upy („Totalnie idealistyczne. W ogóle nie mieliśmy pomysłu, jak to zmonetyzować”). Dopiero później poznała obecnego wspólnika Kamila Stanleya Stanka. Razem stanęli na czele spółki, która osiągnęła sukces i którą wspólnie kierują do dziś.

A w ich działalności ważni są nie tylko klienci. Produkty dla nich nie powstałyby bez zmotywowanego i pomysłowego zespołu: – Bardzo stawiamy na ich samodzielność. Właściwie nie wtrącamy się do pomysłu, który ktoś nam zgłosi i sam go realizuje, o ile nas o to nie poprosi. – wyjaśnia Maria. Ich praca, oprócz kreowania rozwiązań, to oczywiście nie kończący się research. Media społecznościowe i Google Trends to podstawowe narzędzia, ale istotne są też bezpośrednie kontakty, które wszyscy w firmie nawiązują, podróżując po świecie.

Podróżuje też sama Maria. Właśnie zakończyła roadshow promujący firmę w Europie Zachodniej. Gdy umawiałyśmy się na wywiad przez Messengera, przyznała, że dobrze wybrałam termin, bo ostatnio rzadko jest w kraju. Mimo to wydaje się perfekcyjnie zorganizowana: w ciągu kwadransa byłyśmy umówione na wywiad, spotkałyśmy się dwa dni później. Po rozmowie popędziła na zajęcia do siłowni. A do tych wszystkich zajęć dochodzą jeszcze studia doktoranckie na SGH, prowadzenie Fundacji Mentors4Starters i działalność społeczna: kiedyś udział w programie mentoringowym dla nastolatków, teraz – w Girls Gone Startup. Myślę, że kobiety często nie wierzą w siebie i dlatego w biznesie, zwłaszcza w technologiach, jest ich mniej. Chcę przekonać je, że nie ma się czego bać! Psychologia jest tu bardzo ważna. Mam wrażenie, że czasami więcej, niż porady stricte praktyczne, może ci dać samo obcowanie z kimś, kto już osiągnął to, co czego dążysz – i wierzy, że ciebie również na to stać. – wyjaśnia, zapytana, dlaczego zgłosiła się do programu jako mentorka.

Ona jest w biznesie ostrożna i „uwielbia” wymyślać czarne scenariusze, ale nigdy nie wątpiła w swoje możliwości. Ciepło mówi o domu, w którym została w ten sposób wychowana. Jest córką znanego ekonomisty, byłego premiera i szefa NBP, Marka Belki: – To nie jest tak, że kiedy wychowują cię ekonomista z ekonomistką, rozmawiacie przy obiedzie o fakturach VAT. – mówi ze śmiechem. – Ale może biznes i ekonomia po prostu nie budzą w tobie lęku. Masz wrażenie, że dla ciebie to też jest osiągalne. Dodaje, że nikt w domu do niczego jej nie popychał. Miała iść taką ścieżką, jaką sama wybierze. Ale chyba rodzice byli dumni, kiedy jej firma weszła na GPW? Maria uśmiecha się szeroko: – Tato powiedział, że „jakoś się o mnie nie martwi”.

 

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.