Zamiast dzień dobry

Szablon, którym się posługuję, zasugerował, żeby tytuł mojego pierwszego wpisu brzmiał „Witaj, Świecie”. Najpierw mi się to spodobało; z jakiegoś powodu skojarzyło mi się z tym momentem w grze „Little Big Planet”, w którym nasz szmacianek ma już na sobie kowbojski kapelusz i pokrowiec od roweru, i z głupawym uśmiechem na tkaninowej buzi idzie podbijać świat. Problem polega na tym, że nie planuję podboju świata, a co do witania się z nim, wykonałam to ponad trzydzieści lat temu. Nie jestem szmaciankiem (choć czasami tego żałuję), tylko kobietą (tego nie żałuję nigdy), a witam się od dłuższego czasu już tylko z jednym światem: światem nowych technologii.

Lubię go i dobrze się w nim czuję, a z drugiej strony, tyle się w nim zmienia, że od czasu do czasu czuję się w nim tak, jakbym właśnie weszła do własnego mieszkania, które ktoś pod moją nieobecność przemeblował. Ledwie obłaskawiliśmy smartfony i tablety, kiedy pojawiły się smartwatche i okulary VR. Jeszcze nam się nie znudził Facebook i Twitter, gdy raptem okazało się, że jesteś zgrzybiałym dziadem, jeśli nie wiesz, co to Snapchat.

Dla trzydziestolatków nowe technologie i media społecznościowe nie są czarną magią, ale i większość z nas nie jest w nich zanurzona do tego stopnia, co nasze młodsze rodzeństwo czy koledzy z pracy. Jesteśmy pokoleniem, które pamięta życie bez telefonu stacjonarnego, a dziś ma całe życie w telefonie, z którym się nie rozstaje. Mamy domy wypełnione gadżetami, które robią za nas wszystko, ale na imprezach po kilku głębszych wspominamy wgrywanie gier na Amigę, potyczki z „Prince of Persia” na czarno-bursztynowym ekranie i pierwsze łączenia z netem od TPSA (i każdy ma tego jednego znajomego, który umie wykonać paszczą te dźwięki: „pszszsz…. iooo…..ioooo…. pszszsz”).

Zawsze interesowało mnie, jak odnajdują się w tym kobiety. Te z mojego otoczenia – nie najgorzej, ale że większość z nas pracuje w mediach albo okolicach mediów, czasami nie miałyśmy innego wyjścia. Dorastałyśmy jednak w czasach idiotycznego podziału: dziewczynki mają pisać ładne wypracowania i ładnie malować, śpiewać i wyszywać (po lekcjach ZPT w podstawówce uciekam z płaczem na widok wszystkiego, co służy do szycia, szydełkowania, haftowania itd.), a rzeczami typu matematyka, komputery i ciesiółka w drewnie mieli zajmować się chłopcy.

W efekcie, kiedy w domu robiłam zadania matematyczne z moim ojcem, który traktował to jako formę zabawy, sprawiało mi to autentyczną radochę i satysfakcję; kiedy szłam do szkoły, dowiadywałam się na dzień dobry, że matma jest trudna, niewdzięczna, na ogół fatalnie uczona i że lepiej, żebym skupiła się na polskim, skoro jako tako radzę sobie z pisaniem (tak też zrobiłam i w sumie nie żałuję, może poza tymi momentami, kiedy czytam o pensjach specjalistów od IT). Plus: pełne politowania spojrzenia kolegów, kiedy pytałam nieśmiało, czy mogę iść z nimi „na komputer”.

Tyle o mnie i pewnie o wielu innych laskach. Ale co z tymi z nas, które tupnęły nogą i stwierdziły:  „Screw you, jestem w tym dobra i będę to robić, i nie obchodzi mnie, że w klasie informatycznej będę jedną z trzech dziewczyn, że nasłucham się o brzydkich laskach z politechniki, że 568 razy zderzę się czołem ze szklanym sufitem i że facet, któremu operowo przyrżnę w Mortal Kombat, pewnie drugi raz nie zadzwoni”?

Będę pisać o kobietach w świecie nowych technologii. Nie tylko z powyższych powodów. Również dlatego, że je podziwiam, bo podziwiam wszystkich, którzy robią coś po swojemu i są w tym konsekwentni. I dlatego, że projektom z tej działki, za którymi stoją kobiety, ciągle poświęca się w mediach nieco mniej uwagi.

Co poza tym? Różne luźne uwagi odnośnie różnych spraw powiązanych z głównym wątkiem. No to witaj, świecie.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.

Dodaj komentarz