źródło: PelviFly
Nauka powinna być praktyczna. Z takiego założenia wyszła Urszula Herman i stworzyła startup wokół tematu własnej pracy doktorskiej.
Brzmi prosto, ale wcale takie nie było, skoro PelviFly to jedna odpowiedź świata nowych technologii na problemy kobiet z mięśniami dna miednicy. Temat postrzegany do tej pory jako mało medialny i dotyczący tylko starszych osób dzięki polskiej firmie stał się „sexy”. Bo PelviFly to gustowny gadżet i aplikacja mobilna z miłym dla oka frontem. A przy tym – ogrom pracy włożony w uświadomienie kobietom, że proste ćwiczenia na wzmocnienie zaniedbywanych dotąd mięśni dna miednicy pomagają w profilaktyce nietrzymania moczu, poprawiają sprawność seksualną czy nawet postawę ciała. –Zanim zaczęłam pracę nad doktoratem, nawet mój pierwszy opiekun naukowy dziwił się, że chcę się tym zajmować. Próbował mnie zresztą do tego zniechęcić: „Młoda damo, może zajęłabyś się czymś wdzięczniejszym”. – wspomina Ula. Rozmawiamy w gustownym gabinecie w kamienicy niedaleko warszawskiego Starego Miasta. Na półce stoi dyplom za zajęcia pierwszego miejsca w prestiżowym Women Startup Competition. Firmie zajmującej się „dolegliwościami starszych pań” udało się pokonać startupy zarządzane przez kobiety z całej Europy (pierwszy raz rozmawiałam z Ulą na potrzeby relacji z warszawskich półfinałów, nad którymi mieliśmy patronat) i zainteresować pierwsze klientki na Zachodzie czy w Chinach.
Szefowanie startupowi to jednak nie jest najbardziej typowe zajęcie dla rehabilitantki. –Nauka powinna być praktyczna. – powtarza z naciskiem Ula. Kiedy zaczęła zajmować się pacjentkami, wiele z nich skarżyło się na problemy z mięśniami dna miednicy i miało objawy wysiłkowego nietrzymania moczu, np. podczas kaszlu, kichania, ale nie wiedziały, jak z tym walczyć ani jak temu zapobiegać: -Można ćwiczyć bez żadnych gadżetów, ale to nie jest łatwe. Tych mięśni nie widać. Nie zobaczysz na nich efektów ćwiczeń jak np. na „wyrzeźbionym” bicepsie. Dlatego zależało mi na tym, żeby pacjentki mogły widzieć wyniki w liczbach. Dzięki temu od razu będą wiedziały, czy i jak szybko robią postępy. – tłumaczy Ula. Kiedy przygotowywała się do doktoratu, zaczęła myśleć o rozwiązaniach, które łączyłyby telemedycynę (terapia, którą pacjent podejmuje w domu z zalecenia lekarza i pod jego opieką) z nowymi technologiami i atrakcyjnym dla młodego pokolenia designem: –Chciałam stworzyć coś, z czego kobieta w moim wieku chciałaby i nie wstydziłaby się korzystać. Jednak pierwsza aplikacja stworzona na potrzeby doktoratu Uli jeszcze nie miała nic wspólnego z dzisiejszym „motylkiem”. Jednak już odnotowywała wyniki ćwiczeń, które użytkowniczka wykonywała za pomocą umieszczonego w pochwie elektronicznego tamponu z odpowiednimi czujnikami. Jak stworzyć takie cudo, nie mając wiedzy technicznej? Podobnie jak wiele dziewczyn, które stanęły na czele własnego startupu, mając tylko pomysł i oszczędności, Ula poprosiła o pomoc obcych ludzi: –To byli dwaj inżynierowie z Uniwersytetu Stanforda. Potraktowali to jako wyzwanie i chętnie się zgodzili, choć na początku chyba się nie zrozumieliśmy, jeśli chodzi o sposób działania tamponu. Pytali mnie, czy ma się w nim znajdować kamerka. Ja na to: „Jaka KAMERKA? W życiu! Chodzi mi o czujnik”.
Jednocześnie myślała o komercjalizacji projektu. Nie chciała pisać doktoratu do szuflady, tym bardziej, że rozejrzała się po rynku i stwierdziła, że jej pomysł właściwie nie ma konkurencji: – Są urządzenia z apką do ćwiczeń, np. kulki gejszy, ale co z tego, skoro pacjentka nie używa ich pod kontrolą lekarza, tylko na własną odpowiedzialność. My oferujemy skoordynowaną opiekę nad kobietą: jej wyniki trafiają do lekarzy i są przez nich analizowane. To dodatkowa motywacja do regularnych ćwiczeń. Żeby jednak stworzyć tak ambitny projekt, potrzeba było dodatkowego finansowania. Tak Ula trafiła do Black Swan Fund – Sieci Przedsiębiorczych Kobiet. A tam już „nie było przebacz”: –Nagle ja, naukowiec, muszę stworzyć biznesplan i wymyślić nazwę firmy! – wspomina ze śmiechem. Ponieważ nie rozstawała się wtedy z plastikowym modelem kobiecej miednicy (na spotkaniach tłumaczyła na niej, w czym chce pomóc kobietom), który z wyglądu przypominał motyla, z połączenia słów butterfly i pelvis (miednica) wyszło PelviFly. Tak też narodził się pomysł, żeby to właśnie motylek był bohaterem gry, za pomocą której ćwiczy użytkowniczka. W odpowiedni sposób napinając mięśni dna miednicy, porusza skrzydłami motylka, który wzbija się w powietrze i np. zbiera umieszczone jeden nad drugim kwiatki. Ruchy skrzydeł odpowiadają skurczom mięśni, które rejestruje czujnik wewnątrz tamponu.
źródło: YouTube
Jak wypromować taki projekt? Temat mało popularny. Do tego jeszcze gadżet dopochwowy. -Na prezentacjach na początku naszej działalności czułam się jak kosmitka. Przychodzę i opowiadam o niekontrolowanym sikaniu, elektronicznym tamponie i grze z motylkiem w aplikacji. – śmieje się Ula. Na szczęście, już wtedy mogła pochwalić się wynikami badań: –Kiedy zaczynałam pracować nad PelviFly jeszcze na Uniwersytecie Jagiellońskim, założyłam fundację Force Feminite, żeby łatwiej mi było uzyskać dofinansowanie, i rozdawałam ulotki z pierwszą reklamą mojego pomysłu. Hasło brzmiało: „Wzbudź w sobie potęgę kobiecości” (śmiech). Panie przyszły na mój wykład i zapisały się na testy. Miałam około stu ochotniczek, zdecydowanie więcej, niż mogłam zaangażować do pilotażu, i wszystkie do 40. roku życia. Wiarygodność firma budowała też poprzez współpracę z lekarzami i fizjoterapeutami. To oni diagnozują pacjentki, zanim zaczną ona korzystać z aplikacji, śledzą ich postępy i stosownie do nich kierują dalszym leczeniem.
Wizerunek marki w internecie buduje społeczność użytkowniczek, która się wokół niej stworzyła. Od początku zespół PelviFly prowadził webinary czy wrzucał instruktaże na youtube i w ten sposób oswajał tematy, z którymi do tej pory kobiety były często same: –Wydawało im się, że jako jedyne na świecie mają ten problem. A tu nagle okazuje się, że webinar przyciąga dwieście pań i wszystkie są albo po ciąży, albo intensywnie ćwiczą i mają wysiłkowe nietrzymanie moczu, albo borykają się z problemami z orgazmem. Piszą w komentarzach o swojej sytuacji i pytają się nawzajem: „Ty też to masz?”. – relacjonuje Ula. Razem z innymi dziewczynami z PelviFly również ćwiczy i dzieli się swoimi spostrzeżeniami z użytkowniczkami. Okazją do nowych przemyśleń jest dla niej ostatnio własna ciąża: –To ciekawe, jak to wpływa na wyniki. Choć o tym, czy kobieta w ogóle powinna ćwiczyć, kiedy spodziewa się dziecka, musi zdecydować lekarz.
W wypromowaniu firmy pomogły też sukcesy. Ula sama zgłosiła się do konkursu Businesswoman Roku w kategorii Startup i trochę się zdziwiła, że udało jej się wygrać: -Konkurowało z nami wiele firm realizujących ważne projekty medyczne, choćby z zakresu leczenia nowotworów. Jury podało w uzasadnieniu, że nasz projekt zwiększa świadomość u kobiet i rewolucjonizuje branżę telemedyczną. – tłumaczy zwyciężczyni. Kończące się wakacje przyniosły z kolei wygraną w Women Startup Competition, choć konkurencja w Londynie też była mocna: –Miło to wspominam,bo dziewczyny, które tam przyjechały, były naprawdę super. Nie było atmosfery rywalizacji, raczej wsparcia i koleżeństwa. Śmiały się, że nasz produkt powinien być reklamowany hasłem: „healthy and horny” („zdrowa i seksowna”), bo jest jak „wibrator z apteki”.
Wracając jednak do osiągnięć samej Uli j jej firmy, wzmianki o nich, jakie później pojawiły się w mediach, pomogły w promocji. Zwiększyła się też nieznacznie (od konkursu nie minęło dużo czasu) liczba zamówień. Jakie są plany na przyszłość? Po pierwsze, pozyskanie finansowania: –Teraz naszym celem jest skalowalność. Pieniądze, które zainwestowaliśmy do tej pory w PelviFly, wystarczyły na sfinalizowanie etapu MVP (czyli „sprawdzania” pomysłu na rynku). Ula zapowiada też zmiany w samej aplikacji. Będzie w niej coś w rodzaju wewnętrznego medium społecznościowego dla pacjentek. Z kolei dane zbierane dziś tylko przez lekarzy będą analizowane również za pomocą sztucznej inteligencji, tak, aby w najprostszych i najbardziej powtarzalnych przypadkach o dalszych działaniach użytkowniczki decydował algorytm. W bardziej odległych planach jest też akcja promocyjna o większym niż dotąd zasięgu. Może powinna być adresowana także do mężczyzn? Jak zdradza Ula, wielu z nich interesuje się produktami PelviFly: –Często kupują je dla swoich partnerek. Może kobiety rozmawiają z nimi o problemach, które diagnozuje u nich lekarz, a oni szukają rozwiązań w sieci, i tak trafiają na nas? Zresztą sam mąż Uli jest przykładem mężczyzny zaangażowanego w PelviFly. Rzucił pracę w banku, żeby dołączyć do jej firmy: –To prawdopodobnie jedyny ekonomista na świecie, który wie tyle o mięśniach dna miednicy!
Jednak głównym obiektem zainteresowania firmy pozostają problemy kobiet – nie tylko ze zdrowiem. Ula została mentorką w programie Lean in STEM, w ramach którego doświadczone dziewczyny z branży technologicznej pomagają w rozwoju i realizacji własnych pomysłów studentkom. –Mam jedną mentee (tak nazywa się podopieczną lub podopiecznego mentora czy mentorki – przyp. autorki), z którą jak dotąd spotkałam się raz, ale mamy się umawiać co najmniej raz w miesiącu. – opowiada Ula. Czy na tym etapie rozwoju własnego biznesu czuje się odpowiednią osobą, by doradzać innym, jak odnieść sukces? -Nie powiem im, jak zarobić miliony. Sama chciałabym to wiedzieć! – mówi ze śmiechem. -Ale mogę podpowiedzieć, od jakich kroków zacząć, jak napisać biznesplan czy rozmawiać z inwestorami. Dokładnie to interesuje moją mentee, która nie zajmuje się medycyną. Jest programistką i ma pomysł na startup. Sama nauczyła się dużo w Sieci Przedsiębiorczych Kobiet, gdzie miała nad sobą, jak dziś wspomina, „bardzo ostrą” mentorkę: -Nigdy mnie nie chwaliła, za to nie miała problemu, żeby mi powiedzieć: „Wszystko jest do d…”. Jak się okazało, właśnie to motywowało mnie do pracy. Chciałam jak najszybciej pokazać jej, że już nie jestem nieopierzonym nowicjuszem. Ula może nie stosuje takich metod, ale to doświadczenie pozwoliło jej docenić kobieco-kobiecy mentoring: –Dziewczyny często nie tyle nie wierzą w siebie, co są perfekcjonistkami. Wydaje im się, że jeśli jakiś projekt nie jest dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, to nie warto cokolwiek zacząć robić. – uważa Ula. –Sama tak podchodziłam do sprawy, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że jeśli poświęciłabym pięć lat na badania w laboratorium, mój pomysł zrealizowałby w tym czasie ktoś inny! Dlatego jestem mentorką po to, żeby „popchnąć” inne kobiety, które mają fajne projekty, do działania a działanie zaczyna się od pierwszego kroku, który najtrudniej zrobić.