W dużej fabryce pracownicy muszą nauczyć się posługiwać nową instalacją. Wkładają gogle VR i widzą zawory, które będą otwierać w odpowiedniej kolejności. Jeśli się pomylą, „maszyna” się nie popsuje, klienci nie stracą, a samemu robotnikowi nie stanie się krzywda. Bo „maszyna” nie istnieje. Na tej istniejącej robotnicy zaczną pracować, gdy opanują jej obsługę w rzeczywistości wirtualnej.
To tylko jedna z gałęzi działalności firmy 1000 Realities. Kolejna to AR (skr. augmented reality – rozszerzona rzeczywistość). Tu specjalna technologia pozwala widzieć dodatkowe elementy, kiedy patrzy się na istniejące miejsca czy przedmioty: – Wyobraź sobie, że pracownik utrzymania ruchu idzie przez fabrykę, rozgląda się i widzi urządzenie, a w okularach AR wyświetla mu się komunikat: “Silnik tej maszyny pracuje na 50 proc. i nie ma z nim żadnego problemu”. Patrzy na drugą i widzi czerwoną ikonę informującą o awarii. Podchodzi bliżej i dostaje szczegółowe informacje, co nie działa. – tłumaczy obrazowo Justyna Janicka, Product Owner i współzałożycielka 1000 Realities.
Firma zaczęła działać w grudniu 2016 r. Właśnie szuka kolejnych pracowników. – Mnie samej trudno w to czasami uwierzyć, ale jeszcze rok temu byliśmy w trzyosobowym składzie, a w tym momencie szukamy już czternastej osoby do zespołu. – mówi Justyna.
Z wykształcenia jest prawniczką, i to po aplikacji. Siedem lat pracowała jako radca prawny, choć od dziecka ciągnęło ją do nowych technologii: – Będąc nastolatką, spędzałam mnóstwo czasu przed komputerem, wcale nie grając, tylko m.in. ucząc się programowania. Jednak pan od matematyki z liceum “przekonał” mnie, że nie nadaję się do nauk ścisłych. A prawo wydawało mi się być najbardziej ścisłym kierunkiem z humanistycznych. – tak tłumaczy decyzję o wyborze studiów. Nie uważa, że był chybiony: – Żeby być dobrym prawnikiem, trzeba stosować dokładnie tę samą logikę, co przy programowaniu. Zresztą jako radca prawny też współpracowałam z firmami z branży IT. Moim klientom podobało się, że wiem, o czym mówią, i nie trzeba mi tłumaczyć, jak się robi oprogramowanie. Dlatego wkrótce, poza analizą prawną, zajęła się też doradztwem biznesowym. Stamtąd już “emigrowała” do działu zarządzania projektami. Nazywa to pierwszym krokiem do własnego startupu, bo był to czas intensywnej nauki: – Nie broniłam się np. przed takimi sytuacjami, że programista mówił mi: “Nie mam czasu, żeby ci to przygotować. Mogę ci dostarczyć narzędzia, żebyś przygotowała to sama”. Wtedy chętnie zaglądałam w kod. Nowych rzeczy uczyła się w sieci albo od ludzi, z którymi pracowała. Nie dawała za wygraną, kiedy ktoś próbował ją zbyć, mówiąc o czymś specjalistycznym językiem: – To taka taktyka, żeby ktoś udawał, że rozumie, i się odczepił. Ja zadawałam dodatkowe pytania do momentu, aż miałam pewność, że wiem wszystko, co powinnam.
Justyna Janicka
To pierwsza z jej rad dla każdego, kto marzy o własnym startupie: nie udawać lepiej poinformowanego, niż się jest. Ją to pogłębianie wiedzy zaprowadziło właśnie do VR, choć razem ze swoim wspólnikiem Piotrem Wójcikiem zajęli się początkowo całkiem inną działką: – Znamy się kilkanaście lat, a niedługo stuknie nam ósma rocznica współpracy na gruncie zawodowym. Najpierw stworzyliśmy razem narzędzie do logowania i zarządzania użytkownikami, które deweloper mógł wstawić do swojej aplikacji. To był pierwszy projekt, który doprowadziliśmy do końca i mogliśmy go pokazywać klientom. Niestety, wtedy nie mieliśmy pojęcia o biznesie! Dziś opowiadają o tamtym doświadczeniu jako o porażce, z której wyciągnęli wnioski: – Nie zbadaliśmy rynku, nie sprawdzaliśmy feedbacku. Nie wiedzieliśmy, czy mamy konkurencję i czy ludzie będą chcieli powierzyć rozwiązania związane z cyberbezpieczeństwem komuś z zewnątrz. Po roku stwierdziliśmy, że nasz projekt nie ma sensu. Dlatego dziś, gdy mamy to szczęście, trafiliśmy w niszę, nadal nie mamy prawo robić tego, “co nam się wydaje”. Justyna podkreśla, że zawsze rozmawiają z klientem, żeby się upewnić, czego oczekuje, i na tych oczekiwaniach skupić.
Po fiasku ich pierwszego projektu Piotrek zaczął się zastanawiać, co tak naprawdę chciałby dalej robić. W tym czasie na rynku pojawiły się konsumenckie gogle do VR – HTC Vive i Oculus. Justyna testowała je na jednej z konferencji i, jak mówi, dostrzegła w nich ogromny potencjał. Z kolei Piotrek miał nawet podstawy teoretyczne, żeby się tymi tematami zajmować: na studiach informatycznych miał przedmiot “Rzeczywistość wirtualna” w czasach, gdy o VR wiadomo było tyle, że w bliżej nieokreślonej przyszłości będziemy z niej korzystać.
Prezentacja możliwości VR przy urządzaniu wnętrz
Okazja do realizowania pierwszych takich zadań pojawiła się niejako sama: – Na jednym z eventów networkingowych poznaliśmy Agnieszkę z firmy, która zajmowała się wizualizacją nieruchomości. Mieli projekt z wykorzystaniem VR do prezentacji mieszkań, ale nie działało im to tak, jak powinno. Agnieszka kilka miesięcy chodziła za Piotrkiem, żeby to poprawił, i w końcu on się zgodził. Dotarło do nas, że trzeba iść w tym kierunku. I to szybko! – wspomina Justyna. Wszystkie firmy, które dziś zajmują się VR, startowały właśnie wtedy: – Musieliśmy dołączyć do tego “wyścigu”, jeśli nie chcieliśmy zostać z tyłu.
Asystent AR, z którego korzystają nowi pracownicy 1000 Realities. Jednorożec to prezent urodzinowy dla Justyny od znajomych z firmy 🙂
Wybrali specjalizację w zakresie szkoleń, treningów i symulacji. Nazywają to “Real Support”. Większość tych rozwiązań stosują w przemyśle ciężkim (teraz to się trochę zmienia – zaczynają wchodzić z nimi m.in. w naukę języków obcych). Czy łatwo było przekonać do współpracy firmy z tego sektora, które kojarzą się raczej z tradycyjnym podejściem? – Mieliśmy szczęście na początku, bo pierwszy klient, duża spółka z branży przemysłowej z Bliskiego Wschodu, polecił nas kolejnym. Znaleźliśmy go przez LinkedIna i ponad rok temu nawiązaliśmy z nim współpracę. Chodziło o stworzenie symulacji dla operatorów platform wiertniczych.
Firma miała już zaczątki projektu, który później powierzyła im. Tylko że system, nad którym pracowała własnymi siłami, miał m.in. dość podstawowy błąd: użytkownikowi w czasie doświadczenia VR robiło się niedobrze. Justyna i Piotr, w momencie rozpoczęcia współpracy, byli po pierwszej turze badań tego zjawiska. – Zapraszaliśmy osoby z ulicy i pokazywaliśmy im dema doświadczeń VR z lekko zmienionymi parametrami. Chodziło właśnie o wychwycenie tych, przy których ludzie mogą się źle poczuć. Swoje odczucia opisywali w formularzach, które w latach 70. wykorzystywano do badania pilotów. Wtedy, w czasie pierwszych ćwiczeń na symulatorach lotniczych, piloci też skarżyli się na nudności. Postanowiliśmy więc poszukać punktów wspólnych między tymi doświadczeniami. – opowiada Justyna. Piotrek prezentował wyniki tych badań na European VR Congress w zeszłym roku. A firma wykorzystała je, żeby rozwiązać problem swojego pierwszego klienta. Przy okazji, przetestowała metodę działania, której trzyma się do dziś: – Zaczęliśmy od małego fragmentu większego zlecenia i stopniowo dobudowywaliśmy kolejne narzędzia. Chodzi o to, żeby klient mógł sprawdzić część rozwiązań na początku i nabrać do nas zaufania, zanim pójdziemy dalej.
Tym pierwszym projektem 1000 Realities pochwalili się w sieci. Według Justyny, to przyciągnęło kolejnych chętnych. Tym bardziej, że nadal niewiele jest firm świadczących podobne usługi: – Nie mamy konkurentów, którzy realizowali by takie projekty na porównywalną skalę, zwłaszcza, jeśli chodzi o AR. Nasze rozwiązanie jest innowacją na skalę światową. Odkryliśmy to, kiedy aplikowaliśmy o pieniądze na działalność badawczo-rozwojową i robiliśmy analizę patentową. To jednak nie znaczy, że mogą przebierać w zleceniach i nie muszą dbać o marketing: – U nas najbardziej działają eventy, zwłaszcza te, na których mamy własne stoisko i możemy na nim pokazać w praktyce, czym się zajmujemy. Drugi kanał to oczywiście media społecznościowe, przede wszystkim LinkedIn. No i wreszcie – siła polecenia przez inne firmy. Np. teraz rozmawiamy już z trzecią, która zwróciła się do nas pod wrażeniem naszego projektu dla PGNiG.
Dla tego koncernu 1000 Realities robili szkolenie pilotażowe na symulacji tzw. zespołu gazowego. W dużym skrócie, to dużo zaworów do otwarcia w odpowiedniej kolejności i w odpowiednim tempie: – Chcieli nas sprawdzić i przysłało bardzo zróżnicowaną grupę. Były w niej młode osoby, które nigdy nie pracowały na takiej instalacji, i doświadczeni pracownicy, którzy dla odmiany nigdy nie mieli do czynienia z VR. – mówi Justyna. Najmniej problemów mieli właśnie ci 60 plus. Po wstępnym przeszkoleniu z VR otwierali zawory dokładnie tak, jak powinni. To młodsi mieli trudniej, nie z powodu nowoczesnej technologii. Nie umieli używać… rzeczywistej instalacji.
Wbrew obawom w wielu zakładach pracy, sprawność w posługiwaniu się VR nie ma nic wspólnego z wiekiem – twierdzi Justyna: – Przekonałam się op tym na przykładzie mojego taty. Ma problemy z różnymi funkcjami smartfona, a z VR korzystał bez problemów po minutowym przeszkoleniu. Dlatego, jej zdaniem, to od podejścia menedżerów zależy, jak tę technologię będą traktowali pracownicy: – Lepiej mówić do nich językiem korzyści, niż straszyć: “Teraz będziemy już zawsze widzieć, gdzie jesteś i co robisz, więc się pilnuj”. Bo pracownika w okularach AR system informatyczny w firmie może „podglądać”, co niekoniecznie oznacza, że ktoś będzie patrzył mu na ręce. Może to służyć również namierzeniu robotnika, który uległ wypadkowi i potrzebuje pomocy.
Inne obawy dotyczą tego, że technologie oferowane przez 1000 Realities zastąpią ludzi: – Szkoleniowcom często się wydaje, że, przy szkoleniach w VR, będą już niepotrzebni. To nieprawda; zyskają tylko dodatkowe narzędzie. Tak samo jest z osobami, które zajmują się monitorowaniem jakości. VR może usprawnić ich pracę, ale nie przeanalizuje wyników, nie wyda rekomendacji. – wyjaśnia Justyna. Uważa zresztą, że zaufanie klienta przemysłowego zdobywa się właśnie tym, że dobrze zna się charakter jego działalności „w realu”: – Najpierw przychodzimy do niego i chcemy naprawdę dowiedzieć się, po co ma te wszystkie rury i zawory w fabryce.
Jej firma właśnie zatrudnia kolejnych ludzi. Co powinni umieć? – Nie ma praktycznie ludzi, którzy są w stanie przyjść do pracy i od razu zacząć “robić VR”, bo mają już w tym doświadczenie. – przyznaje Justyna. Pracownicy 1000 Realities „robić VR” często uczą się już w firmie, w ramach stażu. Jeśli są deweloperami, na starcie powinni znać jeden z wiodących silników graficznych: Unity alboi Unreal Engine (ten drugi, jak twierdzi Justyna, nadaje się do VR lepiej). Do tworzenia oprogramowania AR potrzebna jest znajomość C++. Z kolei artyści 3D powinni mieć podstawy Unreala, ale bardziej od strony graficznej, i posługiwać się programem do 3D, najlepiej 3D Studio Max czy Blender.
Szkolenie VR dla Siemensa
1000 Realities nie robią własnego hardware’u. Wyjątkiem jest Scottie, czyli „inteligentny identyfikator”, który dostaniemy na wejściu do biurowca: – Za pomocą wizji komputerowej będzie identyfikował pracownika w budynku. Użytkownik, gestykulując, będzie mógł dzięki niemu wejść w interakcję z systemami automatyki budynkowej, np. dostosować światło czy temperaturę. – tłumaczy Justyna. Po wejściu do sali konferencyjnej osoba używająca Scottiego będzie identyfikowana jako ta, która salę zarezerwowała (albo nie). Urządzenie ustawi preferowane warunki w sali, załaduje prezentację na komputer itd.
Nie oznacza to jednak, że temat sprzętu Justyny i Piotra nie interesuje. Często udzielają producentom gogli wskazówek co do prototypów: – Już za kilka lat smart glasses będą równie popularne, jak smartfony. Wszyscy będziemy mieli je na głowach, tym bardziej, że wiele z nich już wygląda jak zwykłe okulary; są małe i lekkie. W momencie, kiedy pojawi się sieć z niskimi opóźnieniami przesyłu danych albo 5G, możliwości zastosowania tych okularów będą bardzo duże. – wyjaśnia Justyna.
Szkolenie VR dla pracowników PGNiG
Kiedy ruszali w 2016 r., finansowali działalność z własnych środków. Wtedy zresztą prezesi łączyli pracę w 1000 Realities z innymi zajęciami. Od początku roku poświęcają się już tylko własnemu startupowi. – To na pewno daje lepsze efekty. Utrzymujemy się z zysków, ale finalizujemy rozmowy o seedowym etapie inwestycji z partnerem strategicznym. Justyna przyznaje, że to intensywny czas dla firmy i dla niej samej: – Czekam na ten moment, kiedy będę mogła trochę odetchnąć. Na razie się na to nie zanosi. Ale nie mogę narzekać: nie lubię stać w miejscu, chcę cały czas się rozwijać i być na bieżąco z tym, co się dzieje w firmie. W miejscach, gdzie pracowałam dawniej, zawsze mnie dziwiło, że wszyscy wiedzą o pewnych rzeczach, które działają źle, a nikt z nim nic nie robi. A nawet nie słucha argumentów, dlaczego należy to poprawić. Dążę do tego, żeby u nas tak nie było. Dlatego brakuje jej czasu na zajęcia, które kiedyś były dla niej odskocznią: nurkowanie i skoki ze spadochronem. – Brutalna prawda – i warto to napisać – jest taka, że, jeśli firma chce się rozwijać w takim tempie, trzeba na jakimś etapie pracować non stop. – mówi wprost Justyna. Ona i Piotrek mają tak od stycznia. Nie wymagają aż tyle od pracowników: tym, którzy zasiedzą się w firmie, następnego dnia dają wolne albo wysyłają ich wcześniej do domu. Starają się też dbać o miłą atmosferę w pracy: – Np. w poniedziałek jemy wszyscy razem śniadania, żeby pogadać trochę mniej formalnie, o sprawach służbowych i nie tylko. Myślę, że w takich warunkach ludzie po prostu lepiej się czują, ale też są bardziej kreatywni i odważniejsi. – mówi Justyna. Pytana o jedną ostatnią wskazówkę dla startupowców, podsumowuje: – Nie poddawać się! Przygotować się na porażki. W Polsce często pokazuje się sukces, który już ktoś osiągnął, a nie mówi się o wyrzeczeniach, jakie musiał ponieść. Jest ich cała masa! Poza tym, nie możesz bać się pytać, kiedy czegoś nie wiesz – i musisz słuchać tych, którzy wytykają ci błędy.