Pracowała przy instrumentach do misji marsjańskiej, teraz testowane przez nią urządzenie zbada księżyce Jowisza

Dla Astroniki chciałby teraz pracować każdy, kto, jak Ewelina Ryszawa, “jara się” kosmosem. To polska firma, która stworzyła mechanizm wbijający do penetratora marsjańskiego na potrzeby misji NASA InSight, a teraz zakończyła pierwszą fazę testów trzymetrowych wysięgników dla sond do pomiarów plazmy, które polecą w stronę Jowisza i zbadają, czy pod powierzchnią jego księżyców znajduje się woda. Opis każdego jej projektu brzmi jak scenariusz filmu sci-fi, a kiedy popatrzy się na zbiorowe zdjęcie pracowników, widać niemal same młode twarze. Wśród nich, Ewelinę, specjalizującą się w mechanice kosmicznej, która studia ukończyła w 2015 r. Jest rozpoznawalna: ma długi, słowiański blond warkocz i często wypowiada się w imieniu Astroniki dla mediów. – Nie, nie jestem żadną “twarzą” firmy. Po prostu, do opowiadania o projektach wyznaczani się ci, którzy biorą w nich udział. Być może często trafia na mnie, bo umiem mówić prosto o rzeczach, które mogą się wydawać skomplikowane osobom spoza naszego środowiska.

Kosmos lubi punktualność

Start misji JUICE, której częścią są stworzone w Astronice wysięgniki, planowany jest na 2022 r. Wszystko może się opóźnić przez trwającą obecnie pandemię koronawirusa. Na razie uniemożliwiła ona polskim inżynierom przetestowanie wysięgników. – Robiliśmy testy funkcjonalne, ale teraz czekają nas jeszcze testy środowiskowe. Chodzi o sprawdzenie, jak ta konstrukcja poradzi sobie w próżni, w określonej temperaturze, a także poddana wibracjom, jakie pojawiają się podczas startu rakiety. Jednym słowem – w symulowanych warunkach lotu oraz trwania misji. – tłumaczy Ewelina. – W Polsce nie ma tak dużych komór próżniowych ani wystarczająco dużej wytrząsarki, żeby można było przy ich pomocy przetestować pod tym kątem tak duże instrumenty. Testy miały więc się odbyć m.in. w Niemczech, w rejonie niestety mocno dotkniętym skutkami pandemii. Przez to trzeba je będzie przeprowadzić później, a w przemyśle kosmicznym czas ma ogromne znaczenie – termin misji został ustalony ze względu na korzystne ułożenie w tym czasie Ziemi, Wenus i Marsa względem siebie, bo sonda będzie korzystała z ich asyst grawitacyjnych. Każde opóźnienie choćby na etapie testów zagraża temu terminowi. – Oczywiście, są terminy backupowe, nawet nie bardzo odległe – 2023 lub 2024 rok. Tylko że w warunkach, na które możemy wtedy liczyć, sama podróż zostanie wydłużona. O tyle może to mieć wpływ na badania, że wysięgniki będą dłużej działały w niekorzystnym środowisku, więc będą się degradowały. Istotny jest też aspekt finansowy: trzeba dłużej płacić osobom z zespołu operation, które czuwają nad przebiegiem misji. – mówi Ewelina.

Ona sama była w tym tygodniu dwa razy w laboratorium, bo Astronika też w dużej mierze przeszła na pracę zdalną – jednak “dłubaninę” w instrumentach kosmicznych nadal trzeba wykonać na miejscu.

Trudne do zdobycia doświadczenie

Ewelina twierdzi, że same studia, nawet najbardziej precyzyjnie związane z mechaniką kosmiczną – nie przygotują w 100% do takiej pracy. Ona od dziecka fascynowała się kosmosem i kochała majsterkować, dlatego kierunek lotnictwo i kosmonautyka na Politechnice Warszawskiej (wtedy jedyny taki w Polsce), wydawał się stworzony dla niej. Jednak specjalizacja kosmonautyka okazała się słabo prowadzona, bo w naszym kraju brakowało wtedy fachowców od tych tematów. Dlatego Ewelina chodziła na przedmioty związane z kosmonautyką, ale ukończyła specjalność lotniczą. Za to pierwsze doświadczenia w pracy inżynieryjnej zdobyła w kole naukowym. – Polecam! Jest tyle projektów, które studenci realizują nawet dla światowych instytucji kosmicznych. Można nauczyć się przy nich mechaniki kosmicznej w praktyce i zyskać doświadczenie, które później pomaga w zdobyciu pracy. Dokładnie tak było ze mną. – opowiada Ewelina.

Z gotowym PW-Sat2 tuż przed spakowaniem go do wysyłki do integracji z rakietą

Studenckie Koło Astronautyczne Politechniki Warszawskiej, do którego zgłosiła się jeszcze na pierwszym roku, miało 20-letnią historię i było jednym z najbardziej znanych w naszym kraju. Brało brało udział w konkursach na projekty urządzeń dla Europejskiej Agencji Kosmicznej i stworzyło pierwszego polskiego satelitę, który poleciał w kosmos – PW-Sat1. Jego zadaniem było m.in. sprawdzenie systemu deorbitacji – jednej z metod na przyspieszenie zejścia z orbity nieaktywnych satelitów, czyli kosmicznych śmieci. Gdy Ewelina dołączyła do koła, prace nad PW-Sat1 były już na ukończeniu. Jednak kilka miesięcy później rozpoczął się projekt kolejnego satelity – PW-Sta2. oświadczenie, jakie zdobyła, pomagając w jego budowie, pozwoliło jej dostać pierwszą pracę w branży kosmicznej – w firmie Creotech. Spędziła tam kilka miesięcy, później – ponad rok w Centrum Badań Kosmicznych w PAN, a w 2015 r. została zatrudniona w Astronice.

Wytyczne z kosmosu

Staż Eweliny w przemyśle kosmicznym jest więc niemal tak długi, jak sama historia polskich komercyjnych projektów kosmicznych. Czy to jednak oznacza, że ktoś, kto nie konstruował na studiach satelitów, nie ma szans na taką karierę? – Dzięki temu łatwiej jest dostać pracę w branży. – podkreśla jeszcze raz Ewelina. – Ale u nas w firmie też są ludzie, którzy są po prostu świetnymi inżynierami, a kosmos ich jakoś szczególnie nie interesuje. Oczywiście, tworząc urządzenie, które ma działać w warunkach kosmicznych, musimy je dostosować choćby do działania w innych warunkach, niż te na Ziemi. W przypadku wysięgników, musieliśmy wziąć pod uwagę środowisko w rejonie Jowisza: bardzo niskie temperatury i wysoki poziom promieniowania.

Z lotnym modelem mechanizmu do penetratora HP3 

Pomaga specyfikacja projektu, ale też nie zawsze i nie od każdego klienta. Jak mówi Ewelina, ESA ma standardy, których się ściśle trzyma. Ale już np. rosyjska agencja Roskosmos daje inżynierom dużą dowolność, nawet co do wyboru materiałów. – I tu już nie ma wyjścia: to my odpowiadamy np. za to, żeby w warunkach próżni nie łączyć dwóch elementów z aluminium, bo się zespawają. Oczywiście, musimy mieć tę samą wiedzę także przy projektach dla ESA. Tylko że akurat ona wiele rzeczy po nas sprawdza, a Roskosmos niekoniecznie. – mówi Ewelina. Co ciekawe, mocno “niedookreślony” był także projekt dla NASA – mechanizm wbijający dla penetratora marsjańskiego na sondę Insight. Trafił do Astroniki po tym, jak przez dłuższy czas, bez sukcesów, próbowała go wykonać Niemiecka Agencja Kosmiczna. – Takich penetratorów w historii było mało i ich projektowanie nie jest proste! Sprawa się przedłużała, do startu zostało niewiele czasu. Jurek, nasz kolega z firmy, który jest ekspertem w projektowaniu penetratorów, miał zweryfikować dokumentację Niemców. W trzynastu punktach opisał, co wymaga poprawy. NASA była trochę pod ścianą i zdecydowała, że ostatecznie ten mechanizm wbijający stworzy właśnie Astronika, wówczas debiutująca na rynku. – opowiada Ewelina. Trafiła do firmy, kiedy sam design był już zrobiony. Pracowała przy piątym z ośmiu modeli. Był stres: choć było już wiadomo, że ich urządzenie działa – nadal gonił ich czas. Ostatecznie lot i tak opóźnił się o dwa lata, bo pojawił się problem z głównym instrumentem – sejsmografem. Wtedy Niemiecka Agencja Kosmiczna zwróciła się do Astroniki, żeby wykonała jeszcze dwa modele: – Mieliśmy bardzo mało czasu! A projekt na ostatniej prostej trafił de facto do mnie, bo kolega, który był jego koordynatorem, pojechał na staż do NASA. Wszystko się na szczęście udało i, co jest ważne, ten nasz mechanizm wbijający naprawdę dobrze działa. Zrobił do tej pory wiele tysięcy uderzeń. – podsumowuje Ewelina. Kosmos nie przestaje ich jednak zaskakiwać: powierzchnia Marsa, jak się okazało już na miejscu, ma inne właściwości niż zakładano (można powiedzieć że nieco przypomina pumeks). Penetrator utknął więc początkowo w tej wierzchniej warstwie. Jednak sama misja przyniosła już pierwsze efekty, o których dowiedzieliśmy się w lutym tego roku: wiemy, że na Marsie często dochodzi do drgań powierzchni, wywołanych nie, jak na Ziemi, ruchem płyt tektonicznych (na Marsie ich nie ma), ale aktywnością wulkanów.

PW-Sat2 z otwartym żaglem, źródło: https://pw-sat.pl/

Przy takich projektach potrzebni są ludzie wszelkich specjalności: ci ze zdolnościami manualnymi, do konstruowania i integrowania instrumentów, ale też specjaliści od analiz (tworzenia modeli), którzy “nie tykają hardware’u”. Ewelina miała okazję robić wszystkiego po trochu i chce, żeby tak zostało: – W tym momencie zajmuję się głównie testami, ale np. ten mechanizm, który poleciał na Marsa, integrowałam. Wolę tak, bo nie mam poczucia, że pracuję “przy taśmie” i więcej się dzięki temu uczę.

Kim jesteśmy, skąd przychodzimy

Mimo uczestnictwa w wielu głośnych projektach, jej “dzieckiem” pozostaje PW-Sat2 – drugi satelita budowany na Politechnice Warszawskiej. Koordynowała prace nad jego częścią mechaniczną, kiedy już brała udział w budowaniu penetratora. – Przy PW-Sat2 mieliśmy wpływ na wszystko, zaczynając od samej definicji misji. Poza tym, doświadczenie, które wyniosłam z tego projektu, wykorzystywałam przy penetratorze i na odwrót. PW-Sat2 jest na orbicie i zajmuje się testem żagla deorbitacyjnego. Tymczasem kolejni studenci pracują już nad jego następcą – PW-Sat3.

Ewelina przyznaje, że rozpiera ją duma, kiedy czyta o wynikach badań prowadzonych z udziałem przyrządów, które konstruowała: – Moim celem w życiu jest robić projekty kosmiczne, bo pozwalają one odpowiedzieć na podstawowe pytania: kim jesteśmy, skąd przychodzimy, czy jesteśmy sami w kosmosie. Czuję, że w ten sposób dokładam swoją cegiełkę do ogólnego stanu wiedzy o Wszechświecie.

Symulacja misji JUICE w otoczeniu Jowisza (w górnej części widoczne wysięgniki), źródło: esa.int

Czy mechanika kosmiczna to branża otwarta na kobiety? Ewelina przyznaje, że w samej pracy jest łatwiej, niż na studiach, gdzie od profesora starej daty można nadal usłyszeć: “To jest pytanie techniczne, więc kieruję je do mężczyzn, bo kobiety są dobre w innych rzeczach, np. rodzeniu dzieci”. – Może przez to w przemyśle kosmicznym jest niewiele kobiet. W Astronice sześć osób na czterdzieści zatrudnionych to kobiety. Trzy z nas zajmują się działalnością stricte inżynierską. Sama firma chciałaby, żeby było ich więcej. Jak dla mnie, optymalna proporcja płci to pół na pół – tak jest najnormalniej. – mówi Ewelina.

Kiedyś krytykowała inicjatywy czy społeczności tylko dla kobiet, dziś uważa, że są potrzebne – pozwalają pokazać się dziewczynom z branży i zaprezentować swoje osiągnięcia. Bez nich mogłyby “zginąć w tłumie”. – Ale nie lubię, kiedy kobiety, które do czegoś doszły jako inżynierki, opowiadają, jak to im było trudno, tylko po to, aby zbić na tym jakiś “kapitał”. – mówi stanowczo. – Umówmy się, nam rzeczywiście jest trudniej. Sama mam poczucie, że moje ewentualne potknięcie będzie oceniane surowiej, niż potknięcia moich kolegów. Pamiętam projekt, przy którym współpracowałam z 60-letnim inżynierem, który ani razu się ode mnie nie odezwał, choć ja wielokrotnie odpowiadałam na jego pytania. Nigdy nawet nie podał mi ręki. Ale na samym końcu to nasze projekty i nasza praca najlepiej przemawiają za tym, że nadajemy się do tego tak samo dobrze, jak mężczyźni.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.