Góralu, czy ci wi-fi…?

karol

Po urlopie w górach wracam do pisania. Tydzień spędzony w głuszy wspominam miło, nie sądziłam jednak, że dostarczy mi paliwa na kolejny tekst. No bo gdzie Tatry, niedźwiedzie i spanie po schroniskach, a gdzie nowe technologie? A jednak, okazuje się, że te dwa tematy łączą się w dość zaskakujący sposób. Będzie to rzecz o telefonach, zasięgu, internecie i aplikacjach w warunkach: urlop wysokogórski, wersja wyczynowa.

Pierwsza przygoda spotkała mnie kilka dni przed wyjazdem, kiedy, jako odpowiedzialna turystka, postanowiłam ściągnąć na telefon apkę Ratunek TOPR. Do tej pory uruchamiałam każdą aplikację zaraz po ściągnięciu (żeby sprawdzić, jak działa) i nie sądziłam, że tym razem wybór opcji „uruchom” pociągnie za sobą lawinę (sic!) dość zaskakujących wydarzeń. A mianowicie: mój telefon z miejsca włączył sobie GPS i zadzwonił do TOPR-u. Nie da się ukryć, działa błyskawicznie, co ma znaczenie, kiedy właśnie wisi się na jednej ręce na półce skalnej pod Rysami. Ale lepiej nie testujcie tego, siedząc we własnym mieszkaniu na Służewcu, i tą jedną ręką czytając kryminał, a drugą – drapiąc kota za uchem.

W pierwszym dniu urlopu dotarłyśmy z koleżanką Anką do schroniska na hali Ornak. Po pierwszych zachwytach nad krajobrazem i faktem, że oto zaczął się pierwszy dzień mojego tygodniowego urlopu, postanowiłam wykonać kilka telefonów. Tyle że próba dodzwonienia się gdziekolwiek kończyła się otrzymaniem komunikatu „Nie zarejestrowano w sieci”. Nieważne, czy byłam przed schroniskiem, w pokoju czy w połowie szlaku na Smreczyński Staw, mój telefon w sieci Orange konsekwentnie był cegłą. W tym czasie Anka obdzwoniła ze swojego, bodajże w Play, połowę znajomych, informując ich, że wokół stołu, przy którym właśnie pijemy piwo, kręcą się dwa totalnie pozbawione oporów lisy.

Nazajutrz była piękna pogoda i wypuściłyśmy się na długą trasę szczytami do Kopy Kondrackiej, z finałem w schronisku na Hali Kondratowej. Gdy tylko weszłyśmy na wysokość, gdzie, poza najbardziej upartymi porostami, nic już nie rośnie, moja cegła oświadczyła, że właśnie powróciła do żywych dzięki roamingowi. Dzięki uprzejmości Słowaków, z dziką satysfakcją zadzwoniłam do znajomej taterniczki z trzydziestoletnim stażem i oznajmiłam, że właśnie patrzę na stado kozic, kilkadziesiąt sztuk, dosłownie na wyciągnięcie ręki.

Tego wieczoru przyszłyśmy do schroniska na Hali Kondratowej, małego, lekko zaniedbanego, w klimacie „Przystanku Alaska”, ale za to z nieprzyzwoicie wręcz rozhulanym Internetem. Czekając w krętej (bo spontanicznie tworzącej się na schodach) kolejce do jedynego prysznica, dałam radę ściągnąć aplikację Worda i poprawić w niej rozpoczęty jeszcze w domu wpis na bloga. Word w wersji mobilnej działa bez zarzutu, ale nie ma opcji „zaznacz wszystko”. Jestem przykładem człowieka, który przestaje myśleć twórczo, gdy znajdzie się w środowisku Office, i nie wpadł na to, że przecież nadal działają uniwersalne polecenia, jakich używa się w innych aplikacjach.  Lekko zdesperowana rzuciłam w tłum pytanie, czy ktoś wie, jak zaznaczyć cały tekst w mobilnym Wordzie, i dziewczyna o głosie Bernadette z „Big Bang Theory” oświeciła mnie: -No, przytrzymaj dłużej palcem w jednym miejscu…

Wstyd wstydem, ale wpis po korekcie został wrzucony.

Następnego dnia przez Czerwone Wierchy, Kasprowy, przełęcz Karb i w końcu ścieżką nad Czarnym Stawem Gąsienicowym dotarłyśmy do Murowańca. Dla nieobeznanych z tematem: to schronisko to taki plac Zbawiciela dla taterników. Przy każdym stole można wpaść w kompleksy, słuchając opowieści tych, którzy na co dzień mieszkają na Orlej Perci i odżywiają się niedźwiedzim mięsem, ale akurat dziś zeszli między zwykłych śmiertelników, żeby napić się piwa. Może dlatego mój telefon nie wychwycił wi-fi w knajpie na parterze, w końcu jej stali bywalcy gardzą wszystkim, co nie służy przetrwaniu w namiocie w czasie burzy śnieżnej. Kiedy nieśmiało próbowałam wrzucić do sieci zdjęcia ze szlaku, lekko niedomyty facet o urodzie młodego Trenta Reznora patrzył na mnie z takim niesmakiem, jakby sam fakt posiadania telefonu innego niż satelitarny czynił mnie niezdolną do wejścia na Zawrat.

Kolejny dzień spędziłyśmy na nieco mniej wymagającym szlaku do Doliny Roztoki, gdzie od czasu do czasu o swojej ofercie przypominali nieśmiało bracia Słowacy. Wieczorem jadłyśmy pierogi z soczewicą w prześlicznym małym schronisku, które upierało się, że ma wi-fi od PTTK, i rzeczywiście nasze telefony takie namierzyły, jednak wejście na dowolną stronę trwało 40 min. Podobnie jak poprzednie, wieczór był tak udany towarzysko, że w zasadzie tego typu problemy nas nie zajmowały. Schody zaczęły się nazajutrz, gdy okazało się, że mój telefon, wyczerpany próbami połączenia się z siecią, ma już prawie martwą baterię, a my musimy sprawdzić adres kwatery w Zakopanem. I oto truchtałyśmy parkingiem na Palenicy, trzęsąc się pod ciężkimi plecakami, w przybrudzonych już górskich ciuchach; ja trzymałam w ręku telefon, a Anka – podłączony do niego powerbank. Kierowcy zaparkowanych tam autobusów robili nam zdjęcia.

ka

Na zdjęciu sztafeta palenicka kobiet, czyli bieg z telefonem i powerbankiem

I co? I nic!

Miałam bardzo udany urlop, w czasie którego stwierdziłam z ulgą, że, choć nowe technologie ułatwiają mi życie, jestem w stanie i przetrwać, i dobrze się bawić bez nich. Mało tego, reszta świata, przyzwyczajona do kontaktowania się ze mną w każdej sytuacji, nagle musiała zrozumieć, że nie zadzwonię i nie odpowiem na Messengerze, bo zwyczajnie nie mogę, co sprawiło, że był to mój najbardziej efektywny odpoczynek od lat. Ale bezpieczny. Jak się okazuje, aplikacja TOPR-u działa także bez zasięgu… czego nie miałam okazji, na szczęście, sprawdzić w górach. Po powrocie usiadłam jednak w tym samym miejscu na mojej kanapie w mieszkaniu na Służewcu, z którego udało mi się przed wyjazdem połączyć z TOPR-em. I okazało się, że tam akurat zasięgu nie ma.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.

Dodaj komentarz