„Bezpieczna” opcja dla kobiet?

binary-958956_1920

Tytuł tekstu w „Forbesie” był intrygujący:  „Dlaczego kobiety w branży technologicznej powinny zastanowić się nad pracą w cyberbezpieczeństwie”. Zaczęłam czytać, przekonana, że będzie to artykuł o jakichś cechach charakteru czy bardziej sposobie pracy kobiet, który czyni z nich wyjątkowej klasy specjalistki od cyberbezpieczeństwa. Spotkało mnie srogie rozczarowanie.

Autorka, Georgene Huang z portalu Fairbygodboss, wychodzi od ostatniego wystąpienia Melindy Gates, która ogłosiła, że chce stworzyć biuro do spraw walki z dyskryminacją ze względu na płeć w branży IT. W Stanach Zjednoczonych tylko jedna czwarta jej pracowników to kobiety (polskich danych nie ma), a w dziedzinie cyberbezpieczeństwa – zaledwie jedna dziesiąta. Jeszcze bardziej niepokoją dane o liczbie kobiet studiujących informatykę na początku lat 80. (37 proc. ogółu studentów tego kierunku) i obecnie (18 proc.). Co takiego stało się przez ostatnie trzydzieści parę lat, że dziewczyny „odpłynęły” najpierw ze studiów informatycznych, a potem z branży?

Na to pytanie w tekście odpowiedzi nie ma (a ja jestem ciekawa, spróbuję coś na ten temat znaleźć), pojawia się natomiast dziwaczny, moim zdaniem, pomysł, jak ten problem rozwiązać. Otóż kobiety powinny zdecydować się na pracę w cyberbezpieczeństwie… bo tam jest najwięcej wakatów! Do 2020 r. ma ich być nawet półtora miliona. Firmy same organizują akcje motywowania informatyków do pracy w tym dziale – pojawiają się też programy adresowane do kobiet, np. IBM Women in Security Excelling – WISE.

Jestem zwolenniczką parytetów i wyrównywania szans, więc nie mam nic przeciwko takim inicjatywom. Dziwi mnie co innego. Ze świadomością, że w branży IT jest „szklany sufit”, dwie wpływowe kobiety zachęcają czytelniczki do brania pierwszej lepszej oferty, jaka się trafi, byle by tylko wbić się do branży. A jeśli jestem informatyczką, ale cyberbezpieczeństwo kompletnie mnie nie pociąga? Owszem, mogę zacząć od pracy w dziale dalekim od moich marzeń i później się przekwalifikować. Ale denerwuje mnie takie postawienie sprawy: „Bierz, kochana, to, co daje ci rynek”, żeby nie powiedzieć dosadniej: „Bierz, kochana, to, czego nie wzięli faceci”.

Wiem, jakie są realia rynku pracy. Jako dziennikarka też nie zawsze robiłam rzeczy, które kocham, a czasami robiłam takie, którymi dziś niekoniecznie chciałabym się chwalić. Ale nigdy nie kierowałam się motywacją: weź coś, czego nikt inny nie wziął. Z moich doświadczeń wynika, że szefowie nie cenią sobie osób, które zgadzają się na wszystko. A taka postawa zaczyna się od zaakceptowania oferty pracy, na którą tak naprawdę nigdy byśmy nie odpowiedzieli, gdybyśmy mieli wybór.

I tu się zatrzymajmy, bo jednak „gdybyśmy mieli wybór” to ważny warunek. Może jednak warto zacząć od czegoś, czego się nie lubi, i powoli piąć się w górę? Jestem ciekawa Waszych opinii.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.