Rozmowę ze mną dziewczyny zaczęły od stwierdzenia: „Jesteśmy nietypowe”. I rzeczywiście, Biuro Urządzania Lasu i Geodezji Leśnej nie przyszłoby mi do głowy jako pierwsze, gdybym miała wymienić miejsca, gdzie pracują programiści (nie wiem, czy byłoby nawet w pierwszej dziesiątce). A, jak się okazuje, pracują i są potrzebni. W dodatku w teamie, któremu przewodzi Longina Sobolewska, jest pięć kobiet i trzech mężczyzn. Dla Joanny Milczunas-Aniserowicz i Anny Woszczyny jest to pierwsza i jak dotąd jedyna praca po studiach. A mowa przecież o branży, w której miejsce zatrudnienia zmienia się często. –To zależy, jakie kto ma priorytety. Zarobki są u nas może niższe, niż w większych firmach, ale za to można liczyć na stabilność zatrudnienia i w miarę spokojną pracę. – mówi Longina.
Czym zajmuje się jej zespół? Tworzy oprogramowanie, którego używają leśnicy. Bo urządzanie lasu wymaga podzielenia go na sektory, policzenia, co na danym sektorze rośnie, w jakich ilościach i, stosownie do tych danych, rozplanowania, jak las powinien być dalej „urządzany”. Do tego dochodzą projekty zagospodarowania poszczególnych części lasu czy ograniczenia, które trzeba uwzględnić, np. to, że część obszaru jest objęta programem Natura 2000 albo innym rodzajem ochrony. Jeszcze nie tak dawno temu leśnicy robili to na kartkach. Dzięki oprogramowaniu, które stworzył dla nich zespół Longiny, mają poręczną bazę danych, niezbędne mapki i grafiki czy narzędzia do kontroli ich pracy w palmtopach. –To urządzenie już odchodzi do lamusa, choć oprogramowanie, które stworzyliśmy do niego 10 lat temu, nadal się sprawdza. – mówi Joanna, kiedy pytam o tempo wymiany technologii w ich branży. Nie jest tak zawrotne, jak w innych segmentach rynku, które są mniej odporne na różne mody. Ale i tu widać dążenie do wygody: -Coraz częściej słyszymy pytania o aplikację na smartfony z Androidem, więc taki będzie pewnie nasz następny krok. – wyjaśnia Joanna. Zresztą rozwiązania stworzone dla leśników – testuje się w praktyce razem z nimi (dokładnie, jak mówi Joanna, „wkłada się buty terenowe i idzie się w las”).
Czy to znaczy, że, inaczej niż programiści w korporacjach, dziewczyny mogą odpuścić ciągłe aktualizowanie swojej wiedzy i umiejętności? – Nie do końca. – mówi Anna, która w październiku wróciła z urlopu macierzyńskiego. Zanim na niego poszła, obserwowała zmiany w JavaScripcie, ale nie zdążyła się z nimi zapoznać. Później, zajęta (i słusznie!) opieką nad dzieckiem, nie miała na to czasu ani siły. – I dziś czuję, że muszę nadgonić, bo wypadam z obiegu. – przyznaje Anna. Zauważa przy tym, że programista musi mądrze wybierać obszary wiedzy, które chce pogłębić, bo „wszystko” to zwyczajnie za dużo: – Są rzeczy, których w naszej branży nie musimy się uczyć, choć oczywiście powinnyśmy wiedzieć, że istnieją. Niektóre języki programowania czy biblioteki stają się modne, bo np. modny staje się określony wygląd stron internetowych. Za jakiś czas wchodzi inna moda i o tamtej nikt już nie pamięta. To, na ile musimy „opanować” te zmieniające się trendy, zależy przede wszystkim od klienta.
Anna przez siedem lat pracy w Biurze urodziła dwójkę dzieci. Longina dołączyła do firmy w 2004 r., w końcówce urlopu wychowawczego, później – została mamą po raz drugi. Córkę ma też Joanna. Łączeniu życia osobistego z zawodowym sprzyja praca zdalna. Biuro ma oddziały w całym kraju, stąd potrzeba zatrudnienia ludzi w różnych miastach. Czy łatwo jest koordynować pracę rozproszonego zespołu? – Mieliśmy różne przygody, w końcu wpadliśmy na pomysł, żeby robić sobie „zebrania”. Raz w tygodniu umawiamy się wszyscy na Skype i rozmawiamy. – mówi Longina. Część decyzji jest podejmowana wspólnie albo cedowana na pracowników: –Mamy wolną rękę, jeśli chodzi np. o wybór technologii, z której chcemy korzystać. To, co robimy, ma działać w określony sposób. Nikt nam nie narzuca, jaką drogą mamy do tego dojść. – opowiada Joanna, a Anna dodaje: -To dobrze, bo się nie nudzimy. Gdybyśmy latami „tłukli” bazy danych, pewnie sama w międzyczasie odeszłabym z firmy.
Każda z nich ma swoje „koniki”. Longina, która dziś koordynuje pracę programistów, sama czasami tęskni za kodowaniem: – Bardzo się cieszę, kiedy od czasu do czasu zdarza mi się dopisać do końca coś, co zaczął inny programista. – śmieje się. Zresztą jej droga do programowania była niestandardowa. Studiowała fizykę i to na tym kierunku miała podstawy informatyki. Spodobało jej się na tyle, że specjalizację, fizykę medyczną, wybrała już właśnie ze względu na dużą ilość informatyki w programie. Joanna studiowała informatykę, bo była dobra z przedmiotów ścisłych, ale sama nie była pewna, gdzie ją to zaprowadzi. Kiedy zaczęła się uczyć kodowania, miała kryzys. –Już myślałam, że się poddam, kiedy stworzyłam pierwszy program, który działał. A potem zaczęło mi wychodzić. I stwierdziłam, że nic innego nie chcę robić. Taki moment „wow” miała również Anna, która jednak nie studiowała informatyki. Wybrała elektroniczne przetwarzanie informacji, bo „fajnie brzmiało”, a nazwy przedmiotów kojarzyły się z tworzeniem grafik i stron internetowych. Kiedy przyszło do nauki programowania, też na początku opornie jej szło, ale potem połknęła bakcyla. Obie twierdzą, że do dziś to nie tylko ich praca, ale również pasja. Za to Longina mówi pół żartem, pół serio: – A mnie obecnie, w równym stopniu bawi kodowanie, jak i testowanie. Czasami myślę, że mogłabym się tym drugim zająć bardziej na stałe.
W tym kontekście w naszej rozmowie pojawia się słynna teoria, że kobiety to lepsze testerki. Tak zresztą uważa Longina: – Jesteśmy dokładniejsze. – twierdzi. Według niej, sprawdza się to i w przypadku innych zawodów w IT: – Kobiet-programistek jest mniej, ale zwykle, kiedy już kobieta zostaje programistką, robi to z pasji. I jest naprawdę dobra. Mężczyźni częściej wybierają ten zawód, bo dobrze się w nim zarabia, nie ma problemu ze znalezieniem pracy, a oni lubią nowe technologie… tylko że to jeszcze za mało. Dlatego wśród mężczyzn-programistów jest więcej „średniaków”. Jednocześnie moje rozmówczynie twierdzą, że warto wspierać każdego, kto chce się nauczyć kodowania, a przede wszystkim dzieci. Joanna dodaje, że ceni sobie inicjatywy adresowane do dziewczynek: – Mam córkę i widzę, jak wyglądają zabawki czy książki dla nich. Pełno w nich różowych księżniczek. W książeczkach dla chłopców jest więcej o nauce, technologiach, ale też np. o zwierzętach. Dlatego nasza, rodziców, w tym głowa, żeby dziewczynki wiedziały, że jest alternatywa. – Ok, a jeśli Monika będzie chciała zostać różową księżniczką? – podpuszcza ją Ania. Joanna wzrusza ramionami: – To zostanie. Ale kupiłam jej już pierwszą książkę do kodowania.