Uczestniczki Women Startup Competition (laureatki z dymplomami)
Półfinały Women Startup Competition w Warszawie – za nami. Czwartkowy wieczór w Campus Warsaw tylko pozornie miał luźny, niemal towarzyski charakter. Siedem dzielnych dziewczyn walczyło o uznanie dla swoich projektów (tylko laureatka pierwszego miejsca jedzie na finał do Londynu), jak się okazało – skrajnie różnych. Jurorzy sami przyznawali w kuluarach, że mają twardy orzech do zgryzienia. Bo, o ile łatwo porównać ze sobą cztery aplikacje mobilne, trudniej ocenić, czy w sensie biznesowym bardziej przyszłościowy jest internetowy sklep z ubraniami, czy restauracja, w której dla Polaków gotują uchodźcy.
Ostatecznie pierwsze i drugie miejsce zajęły właśnie apki. Jury najbardziej spodobała się PelviFly – nie tylko założona i współtworzona przez kobiety, ale też do kobiet adresowana. To software do ćwiczenia mięśni głębokich miednicy. Użytkowniczka zaciska je na specjalnym urządzeniu – elektronicznym „tamponie” – które przekazuje aplikacji dane o wykonywanych przez nią ruchach. Ich odbiciem są ruchy motylka – bohatera gry, która jest jedną z części apki. Mamy sprowokować go do machania skrzydłami i wzbicia się w powietrze, ale to zależy tylko od siły i techniki wykonywanych przez nas ruchów. Urszula Hetman, lekarka i fizjoterapeutka, która prezentowała pomysł PelviFly przed jury (na widowni było słychać stłumiony chichot – a więc jednak jesteśmy pruderyjni, nawet jeśli chodzi o zdrowie) powiedziała mi później, że to odpowiedź na potrzeby pacjentek, które przez wiele lat zgłaszały się do niej czy to z problemem nietrzymania moczu, czy zbyt „luźnych” mięśni dna miednicy po porodach: –To nie są mięśnie, które widać, więc trudno jest monitorować ich pracę. Kiedy podnosisz hantle, czujesz, co dzieje się wtedy z twoimi ramionami. Chcieliśmy, żeby pacjentka mogła w taki sam sposób poczuć mięśnie dna miednicy, a dzięki grze w aplikacji jest bardziej zmotywowana do regularnych ćwiczeń – zresztą, chodziło też o „odciążenie” nieco tematu troski o własne zdrowie czy leczenia (do PelviFly dostosowane są trzy programy ćwiczeń połączonych z konsultacjami lekarskimi – w zależności od tego, czy kobieta chce zapobiegać np. nietrzymaniu moczu, czy już się leczy).
Drugie miejsce także zajęła aplikacja – Mobaby. To mapa miejsc w Polsce, które są przyjazne rodzicom z dziećmi. Sami użytkownicy mogą takie lokalizacje zgłaszać i oceniać tak, jak na popularnych portalach do wyszukiwania np. restauracji. Naprawdę rewolucyjne wydaje się dostosowanie opcji apki do potrzeb rodziców: można z niej korzystać także za pomocą nawigacji samochodowej, jest też plan wprowadzenia wyszukiwania głosowego: – Chodzi o to, żeby nie tracić czasu! Bo już przy jednym małym dziecku masz go niewiele, a przy dwójce, w czasie podróży autem – zapomnij o „spokojnym” korzystaniu z aplikacji – śmieje się Magdalena Górecka, która opowiadała o Mobaby na półfinałach. Sama ma dwójkę dzieci i dobrze zna potrzeby rodziców, którzy chcą wychodzić z domu z maluchami. Stara się jednocześnie zrozumieć osoby, którym mogą przeszkadzać krzyczące czy biegające po lokalu dzieci. Dlatego swoją prezentację na półfinałach zaczęła od scenki z życia wziętej: „Znacie tę sytuację, kiedy chcecie spokojnie zjeść obiad w restauracji, a przy stoliku obok rodzic próbuje uspokoić płaczącego berbecia? Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście tym rodzicem…”, a zakończyła ją słowami: „Kiedy więc następnym razem zobaczycie takiego rodzica, pokażcie mu Mobaby”.
Magdalena Górecka wygłasza pitch o aplikacji Mobaby
Moim zdaniem, był to jeden z najlepszych pitchów tego wieczoru. Chodzi o dwuminutowe prezentacje projektów, które dostały się do półfinałów (więcej o pitchach pisałam tu). Po każdej z nich były jeszcze cztery minuty na pytania od jury i publiczności. –To nie jest łatwe zadanie! Dlatego ja postawiłam na zdjęcia, na których po prostu widać, czym się zajmujemy. Podejrzewałam, że opisanie tego, co robimy, za pomocą samych tylko słów w zaledwie dwie minuty może się nie udać – mówiła mi Agata Frankiewicz z firmy Deko eko, która we własnym sklepie internetowym sprzedaje ubrania, biżuterię czy elementy wyposażenia wnętrz zrobione z odpadów. Tylko Magda Górecka z Mobaby powiedziała mi, że – jeśli się wie, o czym chce się mówić – można sprzedać każdą treść nawet w 30 sekund (to tzw. elevator pitch oparty na założeniu, że da się przekonać kogoś do czegoś w czasie wspólnej półminutowej podróży windą). Nie do końca się z tym zgadzam. Mobaby to rzeczywiście pomysł łatwy do wytłumaczenia (co nie znaczy, że zły czy banalny), a jeśli mamy opisać zasadę działania sklepu internetowego wraz z metodami pozyskiwania dostawców czy rozliczeń z nimi – zmieścimy się w tym czasie chyba tylko dzięki dodatkowym materiałom, jak wykresy, zdjęcia czy filmiki.
Zresztą powoływanie się na własne doświadczenia to częsty punkt wyjścia dla pitchów, co może działać na korzyść albo niekorzyść przemawiających. Weronika Reszela z firmy Great Kiddo przekonała się o tym na własnej skórze, promując aplikację mobilną, za pomocą której rodzice lub nauczyciele wyznaczają dzieciom zadania i stawiają im gwiazdki za ich prawidłowe wykonanie. Jej prezentacja wywołała dyskusję, czy będą chętni, żeby za to płacić, skoro to samo można zrobić na kartce i powiesić ją w widocznym miejscu w domu. Weronika stwierdziła, że można, ale współczesne dzieci chętniej korzystają z technologii (i trudno odmówić jej racji). Jeden z jurorów zadał jej wtedy ostatnie pytanie, które spodziewałam się usłyszeć: czy ma dzieci? Nie lubię takiego stawiania sprawy. Nie trzeba być rodzicem, żeby umieć wypromować produkt dla dzieciaków. Z drugiej strony, czy pierwszy z brzegu rodzic wiedziałby, jak to zrobić? Jeśli w pitchu Reszeli czy którekolwiek innej uczestniczki były braki, nie sądzę, żeby miało to jakiś związek z jej życiem prywatnym: – Mój wspólnik ma dzieci i między innymi na nich testujemy Great Kiddo. Razem uznaliśmy, że ja mam więcej czasu na przygotowania do konkursu i lepiej sobie radzę z publicznymi wystąpieniami – mówiła mi później Weronika.
Tym bardziej, że dla wielu uczestniczek to był pierwszy w życiu pitch. Jego ważnym elementem, zwłaszcza w przypadku małych firm bez dorobku, jest podkreślenie roli zespołu w pracy nad produktem. Tego brakowało prawie u wszystkich. Dziewczyny koncentrowały się na pomyśle na biznes i jego rozwijaniu. Tymczasem Olga Kozierowska („Sukces pisany szminką”), która występowała przed główną częścią konkursu, powiedziała wprost: – Dobry pomysł jest ważny, ale nie może być ważniejszy od tego, jak chcesz zrobić na nim pieniądze! W kilku pitchach dało się odczuć ten brak. A w innych – myślenie autorki o biznesie szło w całkiem inną stronę, niż jurorów. Tak było z aplikacją ShopTrotter, która mnie zachwyciła: to przewodnik po miastach dla miłośników zakupów, ale nie w drogich butikach na głównej ulicy. Można w nim wyszukać lokalne sklepy z unikatowymi produktami czy butiki debiutujących projektantów. Jej twórczyni Bogumiła Sobiczewska przekonywała, że można zrobić na tym pieniądze, nie umożliwiając sklepom sprzedaży on-line za pośrednictwem apki (może i tak, skoro użytkownicy płacą za aplikację, a właściciele sklepów – za reklamę). A właśnie tak przyszłość ShopTrottera widziało jury.
W jego skład weszli jednak ludzie, którym doświadczenia w biznesie i przede wszystkim rozwijaniu startupów odmówić nie można. Był wśród nich Thomas Muller, inwestor i twórca Women Startup Competition. Pytany, skąd wziął się pomysł na ten konkurs, przytacza liczby: – Startupy, którymi zarządzają kobiety w Dolinie Krzemowej, mają o 65 proc. większe szanse na wsparcie funduszy venture capital – tak wynika z danych zebranych przez te fundusze w ciągu ostatniej dekady. To dało mi do myślenia! Co więcej, kobiety świetnie sobie radzą z prezentacją swoich biznesów. Jeśli to kobieta występuje przed inwestorami – szanse startupu na dofinansowanie rosną o 50 proc.! Skoro tak to wygląda w USA, pomyślałem, że warto pomóc Europejkom uwolnić ich potencjał. W jury zasiadała też Marzena Bielecka z funduszu Experior Venture Fund, który dziś wspiera inne firmy, a sam również zaczynał jako startup. Dlatego zapytałam ją o rady dla osób, które chcą pokazać swoją firmę tak, żeby się sprzedała: – Największy nacisk położyłabym na dwie rzeczy. Po pierwsze – bariery wejścia na dany rynek: im są niższe, tym lepiej dla debiutującej firmy. Po drugie, trzeba znać konkurencję i umieć określić, co nas od niej odróżnia: może np. oni działają lokalnie, a my wiemy, jak podbić globalny rynek? Albo odwrotnie, potrafimy dostosować uniwersalny produkt do lokalnych potrzeb. Trudno jest wymyślić coś, czego na rynku jeszcze nie ma – ale też inwestorzy niekoniecznie tego oczekują! Według niej, największe szanse na ich zainteresowanie mają więc nie projekty najbardziej oryginalne, ale te najlepiej przemyślane po względem biznesowym.
PS. Skupiłam się na startupach technologicznych, ale w konkursie wzięły też udział Bluebirds (firma odzieżowa oparta na pomyśle ubrań zbudowanych z modułów, laureat trzeciego miejsca) oraz Kuchnia Konfliktu (projekt kulinarny – m.in. sieć restauracji i foodtruck – który ma służyć integracji Polaków z uchodźcami)