Waleczne „Computers”

howstuffworks.com

Rozdanie Oscarów za nami. Film „Ukryte Działania” („Hidden figures”) przeszedł bez echa, może dlatego, że porusza temat podobny do zwycięskiego „Moonlight” (rasizm, uprzedzenia, walka o bycie zauważonym), ale w mniej popularnym ujęciu.

Bohaterkami są trzy Afroamerykanki zatrudnione w NASA w najgorętszym chyba dla Agencji okresie w historii: w czasie wyścigu „do gwiazd” z ZSRR. Szansa na awans dla każdej z nich pojawia się paradoksalnie w momencie wielkiej przegranej dla Ameryki. Po locie w kosmos Jurija Gagarina NASA przyjmuje zasadę „wszystkie ręce na pokład”. Nieprzeciętnych umysłów szuka się nawet tam, gdzie dotąd nikt nie zaglądał: w ciasnych podziemiach jednego z budynków Agencji, gdzie grupa czarnych dziewczyn pracuje jako obliczeniowcy („computers”). Katherine Goble (Taraji P. Henson) jest najlepsza, ale gdy zaczyna pracę jako jedyna czarnoskóra i jedyna kobieta w zespole inżynierów, który ma wysłać pierwszego Amerykanina w kosmos, okazuje się, że to jeszcze za mało.

W tym samym czasie Dorothy Vaughan (Olivia Spencer) walczy o stanowisko szefowej zespołu „computers”, które i tak de facto sprawuje, tyle że bez formalnego tytułu. Jej uwagę przykuwa sprowadzona właśnie do agencji maszyna obliczeniowa IBM – która może odebrać pracę jej i jej podwładnym. Chyba że same postarają się temu zapobiec…

Kiedy obliczeniowcy pracują nad bezpieczeństwem misji od strony teoretycznej, inżynierowie zastanawiają się nad jak najlepszymi rozwiązaniami technicznymi. Zbudowana przez nich kapsuła rozlatuje się w czasie testów. Rozwiązanie wydaje się znać Mary Jackson (Janelle Monae), która jednak jest kobietą i do tego czarną – więc na tytuł inżyniera nie ma szans.

Tak, to jest film o dyskryminacji, i to prawdopodobnie w jej najbardziej perfidnej postaci. Afroamerykanów traktuje się tak, jakby sami byli sobie winni, że mają taki, a nie inny kolor skóry, i dlatego muszą się dostosować do absurdalnych przepisów stanowych. A często zwyczajnie nie dostrzega się ich problemów: jedyna damska toaleta dla kolorowych jest tak daleko od głównego kampusu, że jedna z bohaterek zabiera tam arkusze z obliczeniami. Powody, dla których zaczyna się w NASA traktować kobiety i czarnoskórych trochę lepiej, są więc mało filozoficzne: kiedy praca musi być wykonana szybko i bezbłędnie, wychodek musi być blisko.

Kim tak naprawdę były bohaterki, które w swoich czasach bywały mylone ze sprzątaczkami, a dziś na ich cześć nazwane są budynki w siedzibie NASA? Na pierwszy plan wybija się zdecydowanie Katherine, która mówi sama o sobie: „Liczyłam wszystko: schody do domu, schody do kościoła, garnki i talerze, które myłam”. Do liceum poszła jako dziecko, w wieku osiemnastu lat była już po studiach. Najpierw pracowała jako nauczycielka. Gdy Uniwersytet Stanowy w Wirginii stworzył miejsca dla czarnych studentów, zaprosił na podyplomowe studia matematyczne Katherine i jej dwóch kolegów. Przy tak nietypowej ścieżce edukacyjnej, Goble również i w NASA nie chciała być jedną z wielu traktowanych z pobłażaniem kobiet-obliczeniowców: „One robiły, co im kazano. Nie zadawały pytań i nie podejmowały się trudniejszych zadań. Ja zawsze pytałam, zawsze chciałam wiedzieć, dlaczego coś się dzieje tak, a nie inaczej. Szybko przywykli, że jako jedyna w zespole noszę sukienkę i ciągle zadaję pytania.” – mówiła w wywiadzie dla internetowego archiwum NASA. Choć w zespole inżynierów, którzy zajmowali się przygotowaniem lotu w kosmos Johna Glenna, miała tylko sprawdzać obliczenia po innych, szybko okazała się lepsza od swoich kolegów. Kiedy na chwilę przed startem pojawiły się wątpliwości co do rachunków i powodzenie misji stanęło pod znakiem zapytania, to Glenn (pokazany w filmie prawie jak Kapitan Ameryka – przystojny, tolerancyjny i bystry patriota) zarządził: „Get the girl!”.

Dla mnie równie ciekawa jest postać Dorothy, która kolejne kroki w swoim życiu zawodowym podejmuje ze względów praktycznych i w poczuciu solidarności z innymi kobietami. W filmie nie ma o tym mowy, ale zawsze rekomendowała koleżanki z działu na ważne stanowiska w NASA i napisała wraz z Verą Huckel i Sarą Bullock podręcznik programowania maszyn liczących.

Z kolei Mary Jackson w filmie jest pokazana przede wszystkim jako bohaterka walki o równouprawnienie w świecie nauki. W prawdziwym życiu była też znana jako działaczka społeczna. Zanim zaczęła pracować w NASA w zespole Kazimierza Czarneckiego (polskiego imigranta żydowskiego pochodzenia – w filmie nazywa się Zieliński), prowadziła zajęcia naukowe dla dzieci w lokalnym ośrodku dla czarnoskórych Hampton’s King Street Community. Zbudowała z nimi prawdziwy tunel aerodynamiczny, w którym prowadzili eksperymenty: „Ktoś musiał ich jakoś zainteresować nauką! Wielu z nich nie ma pojęcia, że jest wielu czarnych uczonych, i nie widzi takiej perspektywy dla siebie, dopóki nie jest za późno”.

Płynie stąd podobny wniosek, jak z innych „herstorii” ze świata techniki. Jeśli jesteś przebojowa, momentami nawet bezczelna, lubisz się rozwijać i nie chcesz stać w miejscu – osiągniesz sukces. To bardzo amerykańska wizja, która – w czasach segregacji rasowej – miała szansę się spełnić w miejscu tak postępowym intelektualnie, jak NASA. Czy z takim samym powodzeniem o swoje prawa mogły walczyć kobiety mniej ekspansywne, ale równie uzdolnione, jak bohaterki „Ukrytych Działań”? Nie, na luksus bycia introwertycznym gburem z genialnym umysłem może pozwolić sobie tylko ich biały kolega Paul (Jim Parsons, czyli Sheldon Cooper – tu również w roli Sheldona Coopera). Pod tym względem film o dzielnych dziewczynach z NASA nie jest aż tak optymistyczny, jak sugerowałby trailer. Ale oprócz przesłania: „Nie rozczulaj się nad sobą, tylko zasuwaj” jest jeszcze jedno, dla którego na pewno warto ten film zobaczyć: na drodze do sukcesu dobrze jest szukać sojuszników. Być solidarną z innymi kobietami, uczyć się od tych które są dla nas autorytetami, i wspierać te, które chcą się uczyć od nas. Znaleźć mądrych mężczyzn, którzy traktują nas jak równe sobie (w „Ukrytych Działaniach” jest ich całkiem sporo – warto zwrócić uwagę m.in. na postać Kevina Costnera) I z takim bagażem wsparcia – łatwiej jest nie przejmować się tym, co myślą inni. Nawet gdyby, jak w przypadku Katherine, Dorothy i Mary, miała to być cała reszta świata.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.