fot. Rails Girls Tricity. Druga od prawej- Małgorzata Ksionek
“Mam poczucie, że jestem coś winna innym”. Tak Małgorzata Ksionek tłumaczy, dlaczego jest bardzo zajęta. Pracuje jako back-end deweloperka. Uczy w szkole programowania Coders Lab, na kursach Geek Girls Carrots i Kids Code Fun. A po godzinach zdarza jej się kodować dla sportu razem z mężem, podobnie jak ona – “nawróconym” programistą.
Bo back-end nie był jej pomysłem na życie. Pochodzi z rodziny ścisłowców i trochę w ramach buntu postanowiła studiować psychologię. Co ciekawe, to właśnie na tym kierunku zetknęła się z UX-em i… wpadła po uszy. – Jedne z zajęć prowadził z nami wykładowca związany z jedną z sieci telefonii komórkowej. Między innymi kazał nam ocenić stronę tej firmy. Zawsze interesowałam się nowymi technologiami i może dlatego strasznie mnie to wciągnęło – wspomina Gosia.
Wtedy jej siostra, wówczas studentka informatyki, zasugerowała jej: “To może być spróbowała programowania?”. Tyle że Gosia miała już ułożoną ścieżkę kariery, w planie – nawet studia podyplomowe – i, niemal jak w komedii pomyłek, na zajęcia “Karotek” z kodowania poszła… dzień przed obroną pracy magisterskiej. To był Python, a uczestniczki nie miały komputerów, uczyły się wszystkiego na kartkach. – Spodobało mi się to tak bardzo, że chciałam więcej! – wspomina Gosia. Obroniła się i przysiadła do kursów internetowych. Pomagał jej mąż, który na studiach na elektronice miał podstawy programowania.
Wciągnęła się w naukę Pythona na tyle, że postanowiła iść na kurs. Była trzy miesiące po studiach. Dlaczego z “jeszcze ciepłym” dyplomem z psychologii robiła wszystko, żeby zostać programistką? – Kiedy patrzyłam na ogłoszenia pracy dla psychologów po mojej specjalizacji, HR-owej, nie widziałam tam siebie. – przyznaje. – Najpierw myślałam, że zacznę uczyć się programowania i jakoś to połączę, ale potem stało się jasne, że w zawodzie wyuczonym pracować nie będę. Dokładnie w momencie, kiedy poszła do szkoły programowania. Jej mąż dopiero kończył studia, a że przed chwilą “spłukali się” na ślub, pieniędzy na kurs nie było.
To Gosi nie powstrzymało: w tygodniu pracowała po osiem godzin dziennie, żeby na niego zarobić, potem wracała do domu i przez kolejne cztery godziny uczyła się na własną rękę programowania. Trzy weekendy w miesiącu spędzała na kursie. Ogromnym wsparciem był dla niej wtedy mąż: –Wziął na siebie cały dom i jeszcze utrzymanie nas, bo sto procent mojej pensji szło na opłacenie zajęć. Jestem mu bardzo wdzięczna, bo ja sobie wymyśliłam, że pociągnę dalej moją przygodę z programowaniem, a on po prostu zajął się wszystkim innym. Potem role się odwróciły. Ona już pracowała jako back-endowiec, kiedy on zaczął jeździć co dwa tygodnie na… kurs programowania do Krakowa. Dziś oboje, ona – psycholożka, on – elektronik – są zawodowymi programistami. Bywa, że w sobotnie popołudnia rozwiązują programistyczne łamigłówki między jednym a drugim odcinkiem ulubionego serialu: –To nasza pasja, ale też konieczność. Jeśli ktoś chce być programistą i nie robi nic dodatkowo po pracy, w pewnym momencie przestanie nadążać. Choć muszę przyznać: czasami wieczorem siedzę nad kodem w domu, patrzę na zegarek i żałuję, że już powinnam iść spać.
fot. Rails Girls Tricity
Wykładowca szkoły, w której się uczyła, dał jej pierwszą pracę właśnie w charakterze programistki. Wybrał ją, bo, jak powiedział, “bardzo się przykładała”: –Miałam dużo szczęścia, bo jego zajęcia były jednymi z moich ulubionych. W dodatku pracowała tam dziewczyna, z którą zakumplowałam się na kursie. Choć dziś jestem już w innej firmie, nadal się przyjaźnimy. Gosia odrzuciła kilka innych propozycji, bo chciała zacząć w przyjaznym i znanym sobie środowisku. Tym bardziej, że – jak podkreśla – po kursie “coś tam się umie”, ale prawdziwy sprawdzian umiejętności przychodzi dopiero w pierwszej pracy. –Co mnie najbardziej zaskoczyło? Na kursie zawsze znajdzie się ktoś, kto ci powie, jak coś zrobić, żeby było “dobrze”. A w pracy nie ma jednego sposobu na to “dobrze”. Masz zrobić tak, żeby uzyskać zaplanowany efekt, a droga, jaką do tego dojdziesz, zależy tylko od ciebie. Łatwo nie było, bo od razu została rzucona na głęboką wodę – pracowała nad aplikacją na równi z bardziej doświadczoną częścią ekipy. Szło jej nieco wolniej, niż kolegom i koleżankom z dłuższym stażem, no i zasypywała ich pytaniami. Zacieśniła też więź z dziewczyną poznaną na kursie (“Kiedy już waliłam głową o ścianę, krzycząc: <<Basia, pomóż!>>”).
Dlaczego back-end? Trochę Gosię prowokuję, przytaczając opinię kilka znajomych back-endowców, że to jedyne “prawdziwe “ programowanie: –Nie zgadzam się z tym! – odpowiada stanowczo. – Jestem pełna podziwu dla kolegów z front-endu, bo pracować na CSS-ie w taki sposób, żeby wygląd i funkcje strony odpowiadały projektowi graficznemu, to dla mnie sztuka. Sama nie mam żadnego talentu plastycznego, więc w ogóle nie widzę rzeczy, które oni wyłapują od razu. Zdarza jej się jednak przejmować od front-endowców co bardziej skomplikowane zadania, bo, jak sama mówi, Ruby (w którym obecnie pisze) jest na tyle “przyjaznym” językiem, że na to pozwala.
A back-end dlatego, że wymaga “pokombinowania”, przemyślenia, jak najlepiej osiągnąć wyznaczony cel. Czasem, i to ta mniej przyjemna część – poprawiania cudzej pracy: –Wiem, że trzeba to robić, ale spróbuj znaleźć buga w kodzie, którego nie napisałaś i do którego przez rok nikt nie zaglądał! Nie przeraża jej natomiast praca na wysokich obrotach. Jest dumna ze swojej ekipy, która w trzy miesiące musiała stworzyć od zera jedną aplikację i wprowadzić poprawki w drugiej. Zajmowało się tym zaledwie kilkoro programistów. Przy tej okazji Gosia pozwoliła sobie zresztą na “kobiecą” reakcję, która nieco zbiła z tropu jej kolegów. Gdy była zawalona pracą i ciągle ktoś z czymś do niej przychodził, rozpłakała się… I dziś wcale tego nie żałuje: – Domyślam się, że dla faceta bardziej naturalną reakcją byłoby “rzucanie mięsem”, ale ja tego nie robię. A że puściły mi nerwy? Dzięki temu wszyscy zrozumieli, że praca przy tym konkretnym projekcie była źle zorganizowana, i zaczęliśmy o tym rozmawiać.
Nigdy nie czuła się dyskryminowana jako kobieta-programistka. Tyle że w obecnej firmie znalazła się w… stuprocentowo damskim teamie deweloperskim. Doszło do tego, że to dziewczyny pytały kolegę, który do nich dołączył, czy nie będzie się dziwnie czuł.
Wracając do bycia coś winną innym – Gosia pracuje w tygodniu, a w weekendy prowadzi kursy Ruby od Rails m.in. dla “Karotek” i swojej dawnej szkoły programowania. Uczy też kodowania w Scratchu małych podopiecznych firmy Kids Code Fun. –Lubię to robić i chcę pokazać ludziom, że kodowanie nie jest dla geniuszy. Każdy, kto się tym zainteresuje i kogo to bawi, może to robić – przekonuje. Dlatego też pojęcia czysto programistyczne, które uczestników zajęć mogą początkowo przerażać – stara się tłumaczyć choćby metaforą ze “Shreka”: wyobraźcie sobie tort. Tort ma warstwy. Tak, jak Railsy…