Niedawno temu w nieodległej galaktyce

Galaktyka Kobiet. Od lewej: Agata Kołodziejczyk, Magdalena Zaraś (stoi), Anna Gayer, Jagoda Gandziarowska-Ziołecka, Agata Różańska, Aleksandra Bukała

„W czym jestem dobra?”, „Co we mnie jest, co mogę dać światu?” – te pytania padły ze sceny dokładnie w chwili, gdy lekko spóźniona dotarłam na konferencję „Galaktyka Kobiet” w warszawskim Planetarium Niebo Kopernika. Przemawiała dr Agata Kołodziejczyk, a szerszy kontekst jej wypowiedzi był taki, że każdy, wybierając zawód, powinien sobie na te pytania odpowiedzieć. Ciekawe, pomyślałam. Na kobiecych eventach ten pierwszy wątek („W czym jestem dobra?”) przewija się bezustannie. Przecież po to się kształcimy, podnosimy swoje kwalifikacje czy zdobywamy nowy zawód, żeby robić to, co kochamy (czasami po serii nietrafionych wyborów). Czy przy okazji, jak sugeruje drugie pytanie – jesteśmy coś winne innym?

Ten wątek „misji”, jaką mamy do spełnienia w naszym życiu zawodowym, okazał się leit motivem konferencji (choć nie wiem, czy każdy tak to odebrał). Opowieści prelegentek, choć bardzo różne, miały pewien punkt wspólny: jeśli praca sprawia nam frajdę i daje poczucie spełnienia, chcemy realizować coraz śmielsze projekty. I po pewnym czasie zaczynamy myśleć o czymś, co złośliwi nazywają „zbawianiem świata”. Np. o własnym symulatorze warunków na Marsie czy inteligentnym piśmie dla dziewczynek. Tylko jak zrealizować takie pełne rozmachu marzenia na rzeczywistość (nie będąc Elonem Muskiem)? „Galaktyka Kobiet” była właśnie o tym.

Właściwie każda prelegentka na swój sposób mówiła o tym, żeby nie bać się odważnych, szalonych czy „niedochodowych” decyzji. Dr Agata Kołodziejczyk jako nastolatka zafascynowała się neurobiologią i chciała to połączyć z rodzinną pasją do astronomii (jej rodzice mieli własne obserwatorium). Robiła staż w European Space Agency, gdzie poznała naukowców różnych specjalizacji. Te doświadczenia i znajomości natchnęły ją do stworzenia w Pile bazy kosmicznej Lunares do symulacji misji księżycowych i, w przyszłości, na Marsa. Licealistkom i studentkom, do których wydarzenie było adresowane i których było na widowni najwięcej, mówiła: – Szkoła średnia to dobry moment na eksperymenty. Nie bójcie się żadnej pracy ani nawet najbardziej niewyobrażalnych marzeń! Warto z dodać, że do realizacji tych niewyobrażalnych marzeń potrzeba ludzi i pieniędzy. Stworzony przez Kołodziejczyk kosmiczny habitat jest prywatną inwestycją grupy pasjonatów, którzy uwierzyli, że w Polsce może powstać światowej klasy baza kosmiczna. Bo czemu nie? Nasza kadra naukowa w niczym nie ustępuje kolegom z zagranicy, a sprawy sprzętowe to w dużej mierze kwestia dobrego networkingu: łaziki czy teleskopy dla Lunares stworzyły The International Lunar Exploration Working Group i European Space Research and Technology Center. W świecie nauki ludzi łączy pasja i do takiej często bezgotówkowej współpracy dochodzi właśnie dlatego, że udaje się znaleźć osoby, dla których nasz cel również jest ważny. Wszystko to brzmi super, ale jednak dość idealistycznie. Czy były jakieś momenty zwątpienia? Rozwiązania, które się „wysypały” i trzeba je było zastąpić innymi? Bunty na pokładzie? Mam nadzieję, że dr Kołodziejczyk opowie o tym w wywiadzie dla Girls Gone Tech.

Pojawił się też bliski wielu kobietom motyw złych doświadczeń, którym możemy zawdzięczać zmiany na lepsze. Mówiła o tym Magdalena Zaraś, która pracuje nad drukowaną w technologii 3D mioelektryczną protezą dłoni (tzn. taką, która sczytuje impulsy mięśniowe z kikuta ręki i przekłada je na ruch palców). Nic w jej życiu nie prowadziło jej w kierunku inżynierskim: studiowała stosunki międzynarodowe i pracowała w dyplomacji, przy imporcie i eksporcie towarów czy jako tłumaczka symultaniczna w Chinach. Kiedy zmęczyła ją tamtejsza mało transparentna kultura biznesowa, wróciła do Polski i zarządzaniem projektami dla NGOs, a później w IT. – I się wypaliłam. – przyznała. Ta „superwoman” otwarcie mówi, że intensywne życie zawodowe przypłaciła depresją: – Miałam stany lękowe i poczucie, że nie wiem, co dalej ze sobą zrobić. Ludzie dookoła mówili mi: „weź się w garść”, a przy depresji to nie jest żadna rada! – wspomina Magda. Potrzebowała udowodnić sobie samej, że nadal coś potrafi. Chciała nauczyć się „namacalnego”, tak, żeby od razu widzieć efekty swojej pracy. To zaprowadziło ją na… kurs stolarki. Przyznaje, że jej pierwszym dziełem był taborecik, który ma do dziś i który ciągle się przewraca. Jednak praca nad kolejnymi takimi projektami pozwoliła jej odzyskać wiarę w siebie i stanąć na nogi. Trafiła do programu Maker Woman warszawskiego Fab Labu Powered by Orange i przeszła intensywny 150-godzinny kurs m.in. modelowania i druku 3D czy elektroniki. Dlaczego wybrała pracę nad protezą? – Bo mnie samą uratowała praca manualna. Chciałam dać możliwość takiej pracy każdemu, kto jest jej pozbawiony, a dla kogo to też może być początek wielkiej zmiany. – wyjaśniła Magda.  Po spotkaniu wiele słuchaczek podchodziło do niej z pytaniami nie tyle o jej projekty DYI, co o walkę z depresją. To pokazuje, że może potrzeba nam również szczerych opowieści o trudnych doświadczeniach. Bo mam wrażenie, że w czasie eventów technologicznych dla kobiet dominuje narracja „mogę wszystko”. A to może onieśmielać te z nas, które muszą popracować nad sobą, nim zajmą się realizowaniem swoich marzeń. Magda mówi o słabszych momentach w swoim życiu „bez pudru”, ale wierzy, że to dzięki nim dowiedziała się, czego naprawdę chce i w jakim kierunku powinna pójść. W maju – przygotujcie się na dłuższy tekst o niej i fotorelację z Fab Labu.

Wątek typowego dla wielu kobiet deficytu wiary w siebie przewijał się również w opowieściach innych prelegentek. Z historii kolejnej, Anny Gayer, wynika, że warto wyjść na przeciw własnym słabym stronom. Studiowała psychologię, choć ciągnęło ją w stronę ochrony środowiska. – Tylko że wydawało mi się, że sobie nie poradzę z przedmiotami ścisłymi. Jako dziecko nie umiałam dodawać ułamków i cała klasa śmiała się ze mnie, gdy robiłam zadanie przy tablicy. – opowiadała. Choć było widać, że ma do tego dystans, nie warto tych wspomnień z dzieciństwa lekceważyć; ciekawe, ile kobiet miało mniej samozaparcia i dało sobie wmówić, że „nie nadają się” do nauki? Ile talentów przez to straciliśmy? Na szczęście, Anna miała mocne wsparcie – do przeniesienia się na Wydziale Instalacji Budowlanych, Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska Politechniki Warszawskiej namówił ją ówczesny chłopak, który sam był studentem tej uczelni. Pomógł jej też z nielubianą matematyką. Ze pomocą kogoś, kto w nią wierzył, Anna zaczęła działać. Jest współtwórczynią Warszawskiego Indeksu Powietrza, aplikacji pozwalającej sprawdzać na bieżąco stan powietrza w wybranych rejonach miasta. Na konferencję przyniosła świeżo wydrukowaną pracę doktorską, do której napisania mobilizował ją obecny partner: – Tak, zawdzięczam to swojej ciężkiej pracy. Ale też osobistemu „motywatorowi”. – podsumowała. To była pewna nowość: wiele kobiet na tego rodzaju wydarzeniach nie wspomina o tym, jak istotną rolę na ich drodze do sukcesu pełnią ich bliscy. Chcemy być samowystarczalne i podpisywać swoim i tylko swoim nazwiskiem wszystkie nasze pomysły. To dobrze! Co jednak nie wyklucza podziękowań dla tych, którzy są przy nas w gorszych momentach, znoszą różne nasze „humory” czy też powtarzają nam, że możemy osiągnąć wszystko, o czym marzymy, gdy same zaczynamy w to wątpić.

Anna Gayer

O ważnym wsparciu innych mówiła też Jagoda Gandziarowska-Ziołecka – jedna z założycielek Fundacji Kosmos dla Dziewczynek, która wydaje czasopismo pod tym samym tytułem. A w nim: sporo o naukach ścisłych, ciekawostki ze świata przyrody i historii, zachęty do poszukiwania własnego hobby i przyjaciół. Cel: walka ze stereotypami i zaszczepienie w dziewczynkach poczucia, że nie ma rzeczy, do których się nie nadają. – Wrażenie zrobiły na mnie badania, z których wynikało, że miażdżąca większość chłopców w wieku wczesnoszkolnym nie ma wątpliwości, że fajnie jest być chłopcem. Z kolei większość dziewczynek albo twierdzi, że lepiej być chłopcem, niż dziewczynką, albo nie ma zdania. To się musi zmienić! – mówiła Jagoda. Jej projekt doszedł do skutku właśnie dzięki solidarnemu wysiłkowi wielu osób. To dzięki znajomym, do których Jagoda odezwała się na Facebooku, gdy zbierała pieniądze na pierwszy numer „Kosmosu dla dziewczynek”, udało się uruchomić publiczną zbiórkę pieniędzy. Miało wystarczyć na dwa numery, a właśnie ukazał się czwarty.

Jagoda Gandziarowska-Ziołecka

Zgrzyt nastąpił przy przedstawieniu kolejnej prelegentki, dr hab. Agaty Różańskiej z Centrum Astronomicznego Mikołaja Kopernika PAN, którą prowadząca opisała jako „bardzo doświadczonego naukowca”. Rozumiem, że nie wszystkie nazwy zawodów z damską końcówką się przyjęły, ale „naukowczyni” wchodzi do obiegu i akurat po personelu Centrum Nauki Kopernik oczekiwałabym, żeby tego określenia używał. Sama Agata zaczęła od zdania, które często słyszymy na różnych prokobiecych eventach: „Nie lubię opowiadać o sobie”, które, rzecz jasna, poprzedzało opis jej spektakularnych osiągnięć naukowych. Dlaczego my ciągle jesteśmy takie skromne???

Agata pracuje w grupie badaczy zjawisk fizycznych, które zachodzą w obiektach kosmicznych. Uważa, że nie znalazłaby się tam, gdyby nie odpowiednia edukacja: chwaliła swoich nauczycieli, którzy pozwalali uczniom rozwijać swoje pasje i nie oczekiwali od nich wkuwania regułek. To ważny postulat: wielu z nas, mówię tu o obu płciach, nie wie, co studiować i jaki zawód wybrać, bo nauka w szkole to w dużej mierze „pamięciówka”. Wkuwając wszystko, jak leci, mamy niewielkie szanse się zorientować, co nas naprawdę interesuje czy bawi.

Kolejna ważna myśl, jaka znalazła się w wystąpieniu Agaty, dotyczy łączenia kariery naukowej (czy kariery w ogóle) z życiem rodzinnym. Za swoją pracę magisterską w Instytucie Astronomii dostała Nagrodę Młodych. W tym samym czasie urodziła dziecko. – Fajnie było chodzić na spacerki, ale po jakimś czasie wracałam do domu i czułam, że za chwilę zwariuję. Wychowanie dzieci to nie jest jedyna rzecz, którą człowiek chce robić w życiu. – powiedziała takim tonem, jakby to było dla wszystkich oczywiste (chciałabym, żeby wszyscy konserwatywni politycy świata wyhaftowali sobie to ostatnie zdanie na makatkach i powiesili je nad kominkami).

Agata Różańska

Doktorat zrobiła w cztery lata. Zajęła się modelowaniem problemów fizycznych w aktywnych jądrach galaktyk.  Przez długi czas siedziała przed komputerem, rozwiązując skomplikowane równania matematyczne. To się zmieniło, kiedy dyrektor Instytutu wprowadził zasadę, że każdy, kto chce w nim zostać, musi się zaangażować w projekt budowy instrumentów astronomicznych: – To oznacza współpracę z inżynierami. Naukowiec musi stać się administratorem, zarządzać projektem. Żeby dostać najzwyklejszy grant, trzeba mieć Project Managera! – mówiła Agata. Zaznaczyła w ten sposób, że osoba zajmująca się nauką nie musi, albo dziś wręcz nie powinna być introwertykiem: – Robiąc własny projekt, sprawdzamy, czy ktoś na świecie nie robi podobnych rzeczy. Jeśli tak, łączymy się w grupy. Razem można więcej osiągnąć. O czym przekonała się, nawiązując kontakt z osobami decyzyjnymi w projekcie instrumentu do obserwacji Wszechświata w dziedzinie roentgenowskiej, na którego finansowanie zgodziła się ESA. – Zaproponowałam, żeby Polacy wykonali element satelitarny. Zgodzili się! Teraz jesteśmy w międzynarodowych konsorcjach satelity Atena. A to oznacza, że nie jest już tylko badaczką: jeździ na spotkania, dyskutuje z inżynierami, bierze udział w wyznaczaniu celów misji kosmicznych. – Miałam kiedyś gorszy czas. Tuż przed habilitacją zadawałam sobie pytania: „Po co ja to robię?”, „Komu to potrzebne?”. Dopiero gdy zaangażowałam się w międzynarodowy projekt z udziałem 1500 naukowców i inżynierów, oraz w nauczanie studentów, poczułam, że to jest to! Dlatego uważa, że najważniejsza w „robieniu” nauki jest cierpliwość – satysfakcja przyjdzie, jeśli włoży się w to odpowiednio dużo wysiłku.

M.in. o projekcie Atena widzianymi od strony biznesowej opowiadała też dr Aleksandra Bukała – dyrektor generalna SENER Polska i członkini zarządu Związku Pracodawców Sektora Kosmicznego. Zarządza zespołem 40 inżynierów, którzy świadczą usługi dla naukowców: – Pracuję w korporacji, choć nigdy tego nie chciałam. Marzyłam o pracy pilotki samolotów pasażerskich, ale to nie była kariera dla kobiety w latach 80. w Polsce. Także z powodu stereotypów bałam się iść na Politechnikę i w końcu wylądowałam na ekonomii. – opowiadała. Dlatego, gdy po studiach rozpoczęła pracę w Instytucie Naukowym, ze względu na wykształcenie była popychana w kierunku finansowym czy administracyjnym: – Wydawało mi się, że to jest przypadek, że nie poszłam pracować np. do dużej firmy audytorskiej, i brałam udział w merytorycznych pracach przy projektach, a nie szefowałam działowi rozliczeń. Po latach uświadomiłam sobie, że nie było w tym nic przypadkowego! Czasem bardziej, a czasem mniej świadomie, kształtujemy swoją drogę zawodową zgodnie z naszą osobowością. Dlatego nie wahała się, gdy w 2012 r. dostała propozycję zarządzania polskim oddziałem firmy, która miała stworzyć w Polsce całkiem nową gałąź przemysłu. Nasz kraj przystępował wtedy do ESA. Polska astronomia mogła poszczycić się znaczącymi dokonaniami, ale wkład Polaków w technologie kosmiczne był żaden. Aleksandra zajmowała się wcześniej projektami związanymi z robotyką na rzecz bezpieczeństwa i obronności, więc nie były to dla niej całkiem nowe tematy: – Robimy mechanizmy satelitarne, czyli wszystko, co się w satelicie rusza; w Atenie musimy poruszać półtoratonowym lustrem na końcu 13-metrowego teleskopu. To trudne, bo to są ogromne masy zawieszone w środowisku bez grawitacji. Kiedy poruszamy lustrem, rusza się również teleskop. Musimy zrobić tak, żeby się nie ruszał, inaczej naukowcy nie będą mogli prowadzić obserwacji w różnych pasmach. – tłumaczyła podekscytowana. Choć jest na stanowisku kierowniczym, chciało się jej wierzyć, gdy mówiła, że nie warto iść do pracy w nadziei na duże pieniądze i awanse. Warto robić coś, co sprawia nam frajdę, a sukces, tak czy inaczej rozumiany, przyjdzie z czasem.

W takie miejsca mogą nas zaprowadzić pasja i wiedza. Tylko tyle i aż tyle. Dobrze było rozmarzyć się przy tych opowieściach, choć domyślam się, że nie była to cała prawda. Brak funduszy może zdusić w zarodku nawet najbardziej romantyczny projekt naukowy. Świetnie jest pracować z kompetentnymi i sympatycznymi ludźmi, którzy entuzjastycznie odnoszą się do naszych pomysłów, ale przecież nie zawsze się takich spotyka. Z drugiej strony, w tych wystąpieniach była mowa o indywidualnych kryzysach w życiu prelegentek, więc hurraoptymistycznymi bym ich nie nazwała. Z drugiej strony, były one adresowane do młodych dziewczyn, które dopiero zastanawiają się nad wyborem kariery naukowej. Czy najpierw powinny poznać jej jasne strony, czy słuchać utyskiwań na to, co nam, dorosłym, przeszkadza z grubsza w każdej pracy (ale musimy sobie jakoś z tym radzić)? Uważam, że to pierwsze. I dlatego o Galaktyce Kobiet mogę powiedzieć: Centrum Nauki Kopernik, jeśli chodzi o spotkania z kobietami dla kobiet – you’re doing it right!

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.