Kobieta od kodu

java

Z blogiem Kobiety do kodu pierwszy raz zetknęłam się mniej więcej pół roku temu, gdy zakiełkowała mi w głowie myśl, żeby założyć Girls Gone Tech. Później uświadomiłam sobie, że powinnam z nimi porozmawiać, gdy polubili (bo, wbrew pozorom, Kobiety do Kodu to „oni”, a nie „one”) jeden z moich tekstów. Powód był jeden: Ania Pietras. Współprowadząca bloga i programistka z półtorarocznym stażem, a przy tym – uparta głosicielka przesłania, że programowanie jest wcale nie jest takie trudne, mało tego, w jej wpisach wydaje się twórcze i wciągające, jak szukanie wyjścia z escape roomu. W dodatku Anka i jej mąż Kuba, który wraz z nią prowadzi bloga, uczą podstaw Javy za darmo, w oparciu o autorskie materiały. Kto myśli jak najgorzej o pokoleniu Y, które właśnie wchodzi na rynek pracy – że rozlazłe, roszczeniowe i bez pomysłu na siebie – po lekturze Kobiet do Kodu pewnie nie uwierzy, że ten życiorys należy do 26-latki.

Rozmowę z Anią zaczęłam w swoim stylu: od pecha i problemów technicznych. Kto mnie zna, nie będzie zdziwiony, że akurat próbie połączenia się na Skype z kobietą-ninją Javy musiała towarzyszyć awaria mikrofonu i przeraźliwe rzężenie w głośnikach. Kiedy sytuacja była już opanowana, zapytałam Ankę, czy zdaje sobie sprawę, że w gronie blogerów, którzy piszą o programowaniu, jest człowiekiem-legendą.  – Wiem, że zrobiło się o mnie głośno, kiedy zakładaliśmy bloga. Wtedy pisałam głównie o własnej nauce programowania, i zasłynęłam jako „ta, co się przekwalifikowała”. – śmieje się Pietras. Zanim stwierdziła, że przyszłość jest w Javie, była związana z marketingiem, szkoleniami. W software housie, w którym pracowała, podpatrywała pracę programistów. To, co robili, wydawało jej się twórcze i ciekawe, a przy tym – nie tak obciążające emocjonalnie, jak szkolenia, czyli ciągła praca w bezpośrednim kontakcie z dużą grupą ludzi: – Powiedziałam mojemu obecnemu mężowi, programiście Javy, że mam ochotę nauczyć się programowania. A on stwierdził, że w to wchodzi.

Love story z układem scalonym w tle? Tak cukierkowo nie było. Na blogu Anka pisze o swoich początkach i uprzedza innych: opanowanie tajników kodowania na własną rękę wymaga „żelaznej konsekwencji” („przez dłuższy czas nie było wieczoru, którego nie spędziłabym na nauce”), a starsi programiści na wieść o naszych planach „pobłażliwie kiwają głowami i mówią: tak, tak, jasne”. Dlaczego więc już na tym etapie narodził się pomysł Kobiet do Kodu? – Chciałam pokazać ludziom, że tego da się nauczyć, a z drugiej strony – pokazać im, że można w czasie tej nauki utknąć, pomylić się albo na chwilę zniechęcić, i to nie jest żadna tragedia. Poza tym, pisanie mobilizowało mnie do uczenia się; każdy ma gorsze momenty, ale kiedy już dzielisz się z innym tym, że coś robisz, sama przyjmujesz taką perspektywę, że nie ma odwrotu. – tłumaczy Ania. Dlatego też na Kobietach do Kodu sporo jest… coachingu. Jednym z zadań w czasie niedawnego Tygodniowego Wyzwania Programistycznego było „wyjdź ze swojej strefy komfortu, odważ się i zadaj pytanie…” bardziej doświadczonemu programiście, o coś, na czym sam utknąłeś/utknęłaś.

W pierwszej pracy została rzucona na głęboką wodę, bo, razem z innym stażystą, mieli tworzyć aplikację wewnętrzną firmy. Nie byli do końca pewni, czy dobrze robią, więc sporo czasu zajęło im przegrzebywanie fachowych blogów i korzystanie z „pierwszej pomocy” na Stack Overflow. Starsi koledzy nie zawsze byli chętni do udzielania wskazówek. – Część ludzi w branży lubi pracować sama, ze słuchawkami na uszach. Są i tacy, którzy z różnych powodów dyskryminują młodszych programistów. Do mnie przyczepił się kolega, który uważał, że skoro, nie mam ukończonych studiów informatycznych, to żadna ze mnie programistka. Napisał mi nawet na blogu, że zawsze będę tylko „coding monkey”(dosł. małpa do kodowania, czyli ktoś, kto bezmyślnie i odtwórczo „klepie kod”) – wspomina Pietras. Starała się tym jednak nie przejmować i uczyć się dalej.

Nieprzyjemnych zaskoczeń było więcej, ostatnie – całkiem niedawno, już po przeprowadzce Ani do Dublina pod koniec lata . Okazało się, że tamtejszy rynek pracy dla ludzi z branży IT rządzi się specyficznymi zasadami: – W Polsce rekruterzy mają podejście: „A może jednak to umiesz, brakuje ci pół roku doświadczenia, ale dajesz!” (śmiech). W Irlandii, jeśli masz mniej, niż rok doświadczenia, reprezentujesz „entry level”, czyli dopiero wschodzisz na rynek pracy. Musisz być programistą trzy lata, żeby powiedzieć o sobie junior, pięć – żeby zostać developerem, i osiem, żeby mieć tytuł seniora.Nie ma od tego odstępstw!Tym bardziej, że niemal wszystkie rekrutacje są prowadzone prze agencje!  Dlatego, kiedy zgłaszałam się do rekrutacji, w wielu przypadkach nie było odzewu, bo mam krótki staż. A kiedy już szłam na rozmowę, rekruterzy byli w szoku, że po takim czasie aż tyle umiem. – opowiada Pietras. To powodowało, że Ania „nie wstrzeliła się” w schemat: jedna firma podziękowała jej, bo na stanowisko juniora znalazła kogoś bez doświadczenia, kto zwyczajnie był tańszy; kolejny pracodawca po prostu przestał się odzywać do jej agencji rekrutacyjnej. Ale jest sukces: w połowie listopada zaczyna pracę, co ogłosili z Kubą na fanpejdżu swojego bloga, wrzucając zdjęcie dwóch piw IPA.

Kto śledzi poczynania tych dwojga w internecie, może zresztą się poczuć, jakby od czasu do czasu wpadał do nich na kawę: wiadomo, że lubią gotować i mają kota Teslę, który niewzruszony przedefilował przed Anką po klawiaturze, kiedy rozmawiałyśmy. Łączy ich też pęd do dzielenia się wiedzą: autorski kurs Javy, który Kuba opracował dla Ani, jest dziś ogólnie dostępny na ich blogu. – Robimy to dla ludzi, dla których, tak, jak dla nas, programowanie to pasja. Czy boimy się konkurencji? Nie, bo rynek jest chłonny, a z umiejętnością kodowania można robić miliony rzeczy. – wyjaśnia Anka. –  Są ludzie, którzy zaczynają z mocnym przekonaniem, że zostaną programistami, a potem się okazuje, że odnajdują się w roli Scrum Masterów. Są tacy, którzy nie widzą siebie w roli programistów, bo nigdy nie byli dobrzy z matematyki, a później odkrywają, że kodowanie to raczej posługiwanie się specjalistycznym językiem i umiejętność analitycznego myślenia, niż suche obliczenia. Rolą Kobiet do Kodu jest zresztą także pokazywanie branży „od środka”. Bo zawód programisty, według Anki, ciągle jest postrzegany stereotypowo: że to dobry fach dla odludków, którzy do początku do końca tworzą aplikacje sami (oczywiście, są tacy, którzy tęsknią za tymi „pionierskimi czasami”). Dziś nad jednym projektem pracuje sztab ludzi i jeśli na jakimś etapie potrzebna jest np. znajomość wyższej matematyki, znajduje się człowieka, który się na tym zna, i tym odcinkiem zajmuje się on. A pisząc kod, korzysta się z edytorów, które poprawiają podstawowe błędy. Tworząc aplikację, trzeba też mieć na uwadze oczekiwania klienta i jej zastosowanie biznesowe: – Tym często różni się podejście osób, które zaczęły kodować w dzieciństwie i  nie zastanawiały się, czemu ich aplikacja ma służyć,   od podejścia tych, którzy zostali programistami jako dorośli, a wcześniej mieli okazję zajmować się czymś innym. Po doświadczeniach w jakiejkolwiek pracy wiesz, że za tym, co robisz, musi stać jakiś cel. –  twierdzi Anka.

Cieszy się, że w branży przybywa kobiet. Choć od razu zastrzega, że jej blog jest adresowany do wszystkich: –Nazwa „kobiety do kodu” była bardziej chwytliwa, niż „do kodu!” – wyjaśnia. – Ale chodziło też o stworzenie miejsca, gdzie dziewczyny, które chcą programować, będą mogły śledzić losy kogoś, kto sam się tego uczył, miał różne pytania, wątpliwości, złe i dobre przygody. Anka przyznaje, że na froncie oswajania dziewczyn z kodowaniem sporo jest jeszcze do zrobienia. Ciągle zdarza jej się dostawać maile, które zaczynają się od zdania: „Mój mąż/chłopak/brat/tato jest programistą i ja też chciałabym zacząć…”. – Najpierw się zastanawiałam, dlaczego nie skorzystają z pomocy tej bliskiej sobie osoby, tylko piszą do nas. A potem często się okazywało, że mężczyźni z ich otoczenia traktowali ich naukę programowania z lekceważeniem, jako nieszkodliwe hobby, które pewnie szybko im się znudzi. To smutne, bo kiedy ja postanowiłam zostać programistką, pierwszą osobą, która mnie w tym wspierała, był mój mąż. – mówi Ania. Przyznaje zresztą, że dyskryminacja ze względu na płeć zdarza się w branży. Zdarzało jej się uśmiechnąć na siłę w reakcji na najbardziej znienawidzony przez programistki komplement: „Świetnie kodujesz, jak na dziewczynę”, a jej koleżanka-testerka usłyszała za swoimi plecami w firmie, że „taki ma biust i jeszcze zna się na testowaniu”. Ale czasy się zmieniają: – Idiotyczne wystąpienie pana z konferencji LOT-u  masowo krytykowali mężczyźni-programiści na swoich blogach. Firmy tez wiedzą, że muszą stawiać na różnorodność, bo jeśli stworzysz jaskiniowy zespół facetów z Wykopu, zwyczajnie zostaniesz w tyle na tym szybko zmieniającym się rynku. – uważa Anka.

Na koniec pytam jeszcze, czy przyszły programista, oprócz zapału i konsekwencji – musi mieć jakieś predyspozycje, cechy charakteru? -Przyda się, jeśli będziesz cierpliwa. Bo na jakimś etapie w kodzie może zdarzyć się głupi błąd i trzeba go poprawiać, albo wręcz nie możesz tego błędu namierzyć, i musisz prześledzić swoje działania od początku do końca. Przyda się, jeśli będziesz dokładna. Wtedy masz szansę w ogóle uniknąć części błędów. Ale cóż… ja dokładna jestem, ale z cierpliwością u mnie słabo!  Jej zdaniem, to nie jest zajęcie dla ludzi, którzy mają tylko motywację finansową – warto lubić kodować i lubić się uczyć kodowania. Bo zapotrzebowanie rynku ciągle się zmienia i, kiedy dochodzi nowa porcja wiedzy do przyswojenia, trzeba się z nią uporać –  o ile chce się być twórczym programistą albo wręcz dąży się, jak Anka, do roli architekta systemów. Inaczej pozostanie się „ludzką maszyną do kodowania”.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.