Predyspozycje to nasz kapitał

Warszawa

Rozmowa z Justyną Solak-Rzytki, dyrektor Departamentu Informatyki i Bezpieczeństwa w mBanku Hipotecznym

Kiedy patrzy się na Pani CV, nie widzi się ścieżki typowej dla ludzi „zakochanych” w IT. Studiowała Pani matematykę stosowaną, później robiła karierę w bankowości. Kiedy pojawiło się IT?

Tak naprawdę – bardzo szybko. Oczywiście, nie mogę powiedzieć, że o pracy, którą wykonuję dziś, marzyłam już jako dziecko. Byłoby to po prostu niemożliwe. To były czasy, gdy nie wszyscy mieli jeszcze komputery w domach. Wiedziałam, że jestem dobra z przedmiotów ścisłych, stąd wybór matematyki. Po studiach postanowiłam spróbować swoich sił w bankowości, której elementy poznałam wcześniej, studiując. I już w pierwszej pracy zetknęłam się z systemami informatycznymi. To mnie ukierunkowało. Zrozumiałam, że jest to powszechnie stosowane narzędzie, którym będą musiała się posługiwać.

Dziś zajmuje się pani IT i bezpieczeństwem. Chodzi tylko o bezpieczeństwo danych?

Zdecydowanie nie tylko, odpowiadam za bezpieczeństwo rozumiane bardzo szeroko.

Pierwszy obszar to bezpieczeństwo systemów informatycznych, zarówno w fazie ich projektowania, jak i utrzymania. Profesjonalnie projektowane rozwiązania informatyczne muszą spełniać wymogi bezpieczeństwa. I nie mam tu na myśli tylko zabezpieczeń przed włamaniem hakerów, jakich pamiętamy z lat 90. Obecnie zagrożeń jest o wiele więcej i mają inny charakter. Dlatego do moich obowiązków należy sprawdzanie bezpieczeństwa systemów, które kupujemy od dostawców lub z nimi współtworzymy. Najważniejsze jest to, żeby nie generowały ryzyka ani dla użytkownika, ani dla banku.

Drugi aspekt to właśnie bezpieczeństwo użytkowników. Dziś wszyscy są w sieci i aktywnie z niej korzystają (ściągają różne treści, które mogą być szkodliwe – przyp. autorki). Dlatego szkolimy pracowników i proponujemy im takie rozwiązania sofware’owe, które pozwolą im odpowiednio zachować się w potencjalnie niebezpiecznych sytuacjach. Chcąc wyeliminować część tego typu ryzyk, robimy również testy socjotechniczne, które pozwalają sprawdzić, jak pracownicy w praktyce reagują na pojawiające się zagrożenia.

Czuwam też nad bezpieczeństwem fizycznym, takim, jak choćby ochrona i zabezpieczenie pomieszczeń. Pozornie wydaje się, że ten obszar jest mniej ważny, ale to nieprawda. To element całego systemu bezpieczeństwa. Tylko zajmując się wszystkimi tymi elementami jednocześnie, mamy szansę zadbać całościowo o bezpieczeństwo firmy.

To mnóstwo zadań. I pewnie duża odpowiedzialność?

Nie będę ukrywać, to stresująca praca. Ale mnie stres motywuje. Szukanie wyzwań leży w mojej naturze.

Czy kariera jednocześnie w IT i w bankowości wymaga ciągłej nauki, pogłębiania wiedzy?

Tej teoretycznej w mniejszym stopniu, ale na pewno wymaga „bycia” w każdym temacie. Nie mam tu na myśli micromanagementu, czyli osobistego zarządzania każdym aspektem pracy zespołu. Ja muszę rozumieć, co robią moi pracownicy, żeby podejmować właściwe decyzje. Tylko rozumiejąc procesy, jestem w stanie ocenić, czy są właściwe i służą osiągnięciu wytyczonych celów.

Kiedy zaczynałam, poznawałam instrumenty finansowe, którymi posługuje się bank. Później uczyłam się komponentów technologii. Teraz, z racji zajmowanego stanowiska menedżerskiego, nie koncentruję się na jednej konkretnej rzeczy. Na pewnym etapie nie ma już do zdobycia wiedzy teoretycznej w zakresie zarządzania, która może znacząco pomóc. Trzeba polegać na dwóch narzędziach: chłodnym osądzie i doświadczeniu.

Dlatego staram się brać udział we wszystkich spotkaniach, które niosą nowe informacje, i być na bieżąco we wszystkich projektach, które realizujemy. Z drugiej strony, polegam na pracownikach. Współpraca przynosi najlepsze efekty, gdy ludzie mają poczucie, że mogą być za coś odpowiedzialni i podejmować część decyzji.

Jacy są ludzie, których pani zatrudnia?

Bardzo różni. Cenię różnorodność w zespole, bo to stanowi o jego sile. Cześć pracowników to typowi fachowcy IT. Są skrupulatni i zdeterminowani, by projekty doprowadzać do końca. To ich ogromna zaleta. Bywają jednak dość introwertyczni. Dlatego druga grupa ludzi, z którymi lubię pracować i których zatrudniam, to ci, którzy potrafią przekładać język informatyczny na biznesowy. Są bardziej komunikatywni, mają większą zdolność nawiązywania i podtrzymywania relacji. Potrafią świetnie wytłumaczyć i sprzedać pomysły.

Dla mnie to połączenie tworzy zespół idealny. Przede wszystkim, pracujemy z klientem wewnętrznym. Zawsze chcemy, by najpierw powiedział nam o swoich celach. Pytamy też: „Jak to ma być skonstruowane?”, „Jak chcecie na tym pracować?”. Czasem słyszymy w odpowiedzi: „To wy powinniście wiedzieć”. Albo, wręcz przeciwnie, klient jest na tyle zaangażowany w projekt, że będzie chciał np. sam brać udział w wyborze technologii. Dlatego musimy być dobrze przygotowani i dostosować się do oczekiwań klienta.

Czy koordynacja pracy działu IT, który zajmuje się tyloma różnymi projektami, wymagała od Pani zdobycia umiejętności z zakresu „twardego” IT, np. kodowania w określonym języku?

Zdobyłam część tej wiedzy na studiach. Później przez jakiś czas pracowałam jako programistka i project manager. Dziś jednak nie muszę i nie mogłabym być w tych wszystkich językach programowania na bieżąco! Na szczęście, czasy, gdy pracę informatyka był w stanie skontrolować tylko ktoś, kto miał podobne do niego umiejętności – odchodzą do lamusa. Są inne narzędzia.

Pierwsze to rekrutacja. Sprawdzamy, czy kandydat umie wykonać określone zadania. To test, który weryfikuje znajomość tajników danej technologii.

Druga grupa narzędzi to te, z których pracownicy IT korzystają podczas codziennej pracy. Oni nie programują na bezludnej wyspie! Mają określone frameworki, w których muszą się poruszać. Są też specjalne edytory, które wychwytują część błędów w kodzie. To wszystko po to, by pracownik wiedział, co i jak ma robić i nie musiał przecierać wszystkich szlaków sam.

Jeśli spojrzeć na Pani karierę okiem laika, wydaje się szybka i spektakularna… chyba że tak się to robi w bankowości?

Ja robię to zawsze tak samo. Najpierw sprawdzam, czy mam do czegoś predyspozycje, potem – czy mam potrzebne umiejętności, i wreszcie – na ile jestem zdeterminowana, żeby to osiągnąć.

Swoich predyspozycji byłam pewna od małego. To one zdecydowały o wyborze mojego kierunku kształcenia. A do miejsca, w którym w tej chwili jestem, nie doszłabym bez umiejętności logicznego myślenia, rozumienia technologii. Co istotne, w swoje umiejętności cały czas inwestuję.

Na pewnym etapie zapytałam samą siebie, czy nadaję się na menedżera. Doszłam do wniosku, że tak, bo zawsze miałam zdolności przywódcze. Ale umiejętności mi brakowało, stąd decyzja, żeby zrobić MBA. Podobnie było z wiedzą z zakresu IT, którą uzupełniłam na kursach i szkoleniach.

Jeśli do predyspozycji i umiejętności dodamy determinację, osiągniemy cel. Nie mówię jednak o celu sformułowanym na zasadzie „za pięć lat chcę robić to i to”. To się najczęściej nie udaje. Ale żeby iść do przodu, potrzeba systematyczności i codziennej, ciężkiej pracy. Wtedy efekty naprawdę przychodzą same.

Mnie takie podejście uratowało w czasach, gdy zaczynałam pracę na stanowisku menedżerskim. Kończyłam studia, miałam małe dziecko, mieszkałam w Warszawie, a pracowałam w Łodzi. To wymagało wysiłku. Do tej pory zresztą nie obniżam poprzeczki, choć nie ukrywam, że bywam morderczo zmęczona.

Czy jako kobieta w IT zetknęła się Pani kiedykolwiek z dyskryminacją?

Nie, i chyba nie wynika to jedynie z kultury pracy w mBanku. Współpracuję z wieloma firmami zewnętrznymi i nigdy nie miałam poczucia, że moja kobiecość mi w czymś przeszkadza albo w czymś mnie ogranicza. Kiedy zaczynałam pracę jako menedżer, miałam 28 lat, podczas gdy moi koledzy byli po pięćdziesiątce. Często słyszałam od nich, że, gdy mnie poznali, nie do końca wiedzieli, jak mnie traktować: „Taka mała blondynka, właściwie dziecko”. Ale potem ludzie siadają i zaczynają ze sobą pracować. Kiedy się okazuje, że ta mała blondynka ma wiedzę i w pracy się nie oszczędza, to, jak wygląda, nie ma już znaczenia.

Ja sama nie dzielę ludzi, z którymi pracuję, na kobiety i mężczyzn. Najważniejsza jest dla mnie weryfikacja umiejętności. Jeśli ktoś je ma, nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie mu tworzył barier przy zatrudnieniu czy rozwoju w pracy.

Powiem jednak coś niepopularnego: predyspozycje kobiet do pracy w ściśle rozumianym IT, np. w programowaniu – są mniejsze. Ten wniosek wynika z moich obserwacji. Na studiach matematycznych miałam w grupie trzy koleżanki i trzydziestu kolegów. Presja społeczna? Nie sądzę! Przecież człowiek, idąc na studia, jest na etapie buntu w życiu i chce po prostu robić coś, w czym jest dobry.

To jednak nie znaczy, że dla kobiet, które nie chcą się zajmować programowaniem, nie ma pracy w IT. Dziś część tej branży to user experience czy sprzedawanie produktu. Kobiety się w tym sprawdzają, bo lepiej nawiązują relacje, mają większe zdolności komunikacyjne.

Trzeba zaznaczyć, że żadna z tych dziedzin nie jest lepsza, ani gorsza. W dzisiejszych czasach jedno po prostu nie istnieje bez drugiego.

Ale z badań wynika, że między 8. a 12. rokiem życia dziewczynki są zniechęcane do zajmowania się komputerami i nowymi technologiami, bo to „mało kobiece”.

Sama mam córkę w tym wieku. Rodzice jej kolegów i koleżanek są otwarci, jeżdżą po świecie i nie przyszło by im do głów, żeby narzucać swoim córkom tradycyjne role społeczne. Raczej motywują dzieci do tego, żeby same sprawdziły, w czym są dobre.

Bo, jak już wspominałam, bez predyspozycji nic się nie uda. Widzę to na przykładzie własnych dzieci. Mój syn ma pięć lat i wiedzę z matematyki na poziomie czwartej klasy. Nie kierowałam go w tym kierunku – sam zaczął rozwiązywać zadania i strasznie się w to wciągnął. Moja córka, wychowywana w tym samym domu – z matematyką sobie radzi, ale nie jest nią specjalnie zafascynowana. Jej świat to książki, sama zresztą próbuje pisać. Na tym etapie, wybierając rzeczy, którymi chcemy się zajmować, możemy kierować się tylko predyspozycjami, bo umiejętności i doświadczenia jeszcze nie mamy. Czy one zależą od płci? Statystycznie – na to wygląda. Ale ostatecznie, z predyspozycjami nie ma co walczyć, trzeba je rozwijać i z nich korzystać. To właśnie one stanowią o różnorodności, która jest ogromnym kapitałem dla biznesu i dla każdego z nas.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.