Testowanie testerów

gwt

Zajęcia dla testerów oprogramowania z Girls Who Test miały być dla mnie kolejną okazją do napisania wcieleniówki z cyklu: „Przyszłam całkiem zielona i posłuchajcie, co z tego wynikło”. Coś musiało pójść nie tak, więc na kilka dni przed weekendem wezwała mnie moja etatowa robota i okazało się, że mogę wziąć udział tylko w pierwszym dniu warsztatów. Dlatego nie, nie nauczyłam się testować (to było w programie dnia drugiego). Ale warto było wpaść choćby na jeden dzień i zaliczyć „wstęp do wstępu”, a przy okazji poznać budzące skraje emocje środowisko testerów.

Jedna z uczestniczek, Kasia, studentka informatyki, powiedziała mi wprost: – Kiedy mówisz, że chcesz być testerem, cały rok patrzy na ciebie z pogardą. Dlaczego? Bo tester oprogramowania wyłapuje błędy programistów, a wielu z nich słabo to znosi. Nie przepadają za testerami również klienci. Bo to od nich słyszą serię kłopotliwych pytań („a ten przycisk to po lewej czy po prawej?”), kiedy sami po prostu chcieliby, żeby było „ładnie”.

Tylko że błędy zdarzają się każdemu i testerzy po prostu są potrzebni. Oni sami uważają swoją pracę za kreatywną i trochę „detektywistyczną”. Ewelina, technolog żywności, która przyszła na warsztaty w poszukiwaniu nowej drogi zawodowej, powiedziała mi: – Podoba mi się, że musisz wczuć się w potrzeby użytkowników. Udoskonalasz coś, z czego potem korzystają wszyscy. Nie ona jedna uważa, że to zajęcie wybierają osoby, które chcą być w IT, ale robić coś praktycznego i „blisko życia”. Dla informatyczki Kasi fajne jest to, że pracuje się na już gotowym materiale, zamiast „kodzić” od zera, choć ona akurat chce połączyć jedno z drugim i pójść w stronę automatyzacji.

Pomysł Girls Who Test był prosty: skrzyknąć osoby, które myślą o byciu testerami, i pokazać im, o co w testowaniu w ogóle chodzi. Przepustką na warsztaty była wygrana w konkursie, w ramach którego trzeba było wymyślić rozwiązania problemu nie związanego z testowaniem ani w ogóle z IT. Jak powiedziała mi jedna z organizatorek Emilia Lendzion-Barszcz, chodziło o sprawdzenie, czy kandydat myśli „zespołowo”, jest otwarty na współpracę z innymi.

Same warsztaty zaczęły się od serii prelekcji. Zaskoczyła mnie ta o rekrutacji, po której raczej nie spodziewałam się niespodzianek. Tester i rekruter Jakub Rosiński pokazał CV, które go „zachwyciło”, a należało do dziewczyny z miesięcznym (!) doświadczeniem testerskim. W krótkim podsumowaniu na marginesie wspomniała o swojej dotychczasowej karierze zawodowej, a w tekście samego CV zawarła już tylko opis swoich umiejętności jako testerki. Wiem, jest taki trend, żeby wyrzucać z CV to, co zbędne z punktu widzenia pracodawcy (kogo obchodzi moje prawo jazdy, jeśli mam siedzieć 8 godzin dziennie przy biurku), ale z tak ekstremalnym przykładem do tej pory się nie zetknęłam. Później zresztą Jakub powiedział mi coś, co nie przestaje mnie zadziwiać także w kontekście innych zawodów w IT: wszystkiego można się nauczyć w internecie: -Warto zacząć testować zdalnie, jest do tego mnóstwo platform w sieci. Można też poćwiczyć na opensource’owym oprogramowaniu typu Bugzilla. OK, tylko czy opisanie tego w CV wystarczy, żeby pracodawca chciał się z nami spotkać? –Gdy napiszemy, co testowaliśmy, na pewno pytania o to, jak to robiliśmy, z jakich narzędzi korzystaliśmy, pojawią się na rozmowie. – usłyszałam.

W kontekście poszukiwania pracy ciekawa była kolejna prezentacja. Piotr Wicherski, Senior Tester z Allegro, opowiadał o testowaniu aplikacji mobilnych. Entuzjazm na sali nieco przygasł, kiedy wspominał, że wersji systemów, na których aplikacje działają (albo nie) są dziesiątki tysięcy. Bo Android na jednym telefonie nie jest tym samym Androidem, co na innym. Są nawet różnice między wersjami Androida na tym samym modelu telefonu z różnych roczników… Ale są i dobre wiadomości. Jest mnóstwo wakatów dla testerów aplikacji mobilnych. – Raczej nie garną się do tego tłumy, bo jest mnóstwo wiedzy, którą trzeba przyswoić, ale to zawód przyszłości. – powiedział mi Piotr. – W końcu prawie wszyscy mamy już smartfony i tablety, do tego dochodzą „inteligentne” zegarki i bransoletki, a za chwilę wejdziemy w erę IoT (Internet of Things). 

Po cyklu prelekcji przyszedł czas na pizzę konsumowaną wprost z pudeł w kuchni. Jak powiedziała mi Emilia, chodziło o stworzenie atmosfery, jakby się było we własnym biurze w czasie normalnego dnia pracy. Stąd czajniki bezprzewodowe i kubki zamiast dystrybutorów z kawą i herbatą w korytarzu, które chciał zorganizować sponsor. Pomysł okazał się dobry. Nie ma takiej imprezy, której uczestników nie zbliżyłoby wspólne żucie roztopionego sera przy stołach i na parapetach 🙂

Potem przyszła długo oczekiwana część praktyczna. Zostaliśmy podzieleni na grupy. Przed kolejnymi etapami pracy mentorzy – zawodowi testerzy Ania, Olek i Maciek – robili krótkie wprowadzenie do kolejnych opcji programu, z którego korzystaliśmy. Później wcielali się w rolę klientów, z którymi mieliśmy współpracować przy tworzeniu strony logowania banku. Proste? Banał. Każdy przecież ma konto! Naszej nieustraszonej drużynie – skupionej na bezpieczeństwie loginu i hasła – nie przeszkodziło to zapomnieć dopytać klienta o maksymalną długość hasła. Próbując ratować sytuację (mam taki problem, że w sytuacjach krytycznych wymyślam coś totalnie desperackiego), zasugerowałam (ostrooooożnie), że nie musimy tego robić – przecież użytkownik raczej nie wymyśli niczego zbyt ambitnego. „A potem trafisz na testera, który wybierze hasło stuznakowe i zawiesi ci system” – zripostowała nasza mentorka Ania. Dostaliśmy też lekcję kindersztuby. Kiedy Ania wymyśliła, że przy każdym (!) logowaniu na konto ma się wyświetlać ekran z informacją o najnowszej ofercie, razem z równie temperamentną koleżanką wykrzyknęłyśmy, że to bez sensu. Nie wzięłyśmy pod uwagę, że Ania to nasz klient i właśnie pogryzłyśmy rękę, która nas karmi. I pewnie już w tej sytuacji nie nakarmi.

Na kolejnym etapie moja grupa pracowała z Emilią i wtedy popełniłam klasyczny błąd – zamiast opisać przypadek testowy, nieświadomie stworzyłam scenariusz testowy. Czyli: opowieść o tym, jak zrobić przelew, a nie – jak zrobić konkretny przelew na konkretne konto. A przypominam, że zadaniem testera jest sprawdzić, czy coś działa, a nie napawać się teoretyczną wiedzą o tym, jak działać powinno. Jednak założeniem każdej takiej imprezy jest, że uczestnicy uczą się na własnych i cudzych błędach. Zarówno Emilia, jak i członkowie mojej grupy na tyle luźno podeszli do sprawy, że ja też ani na chwilę nie przestałam się dobrze bawić.

Żałuję, że nie było mi dane spędzić na warsztatach dwóch dni, bo w ogóle nie odczułam, że wykonałam kawał ciężkiej roboty. Nauczyłam się czegoś nowego i chyba przekonałam, że ten poziom skrupulatności jest dla mnie nie do osiągnięcia, więc marny byłby ze mnie tester. Choć – przypominam – do samego testowania w pierwszym dniu zajęć nie doszliśmy. Ale warto było sprawdzić się w nowej roli na imprezie organizowanej przez ludzi w moim wieku, którzy w ciekawy, luźny sposób dzielą się własną wiedzą i są otwarci na wszelkie, nawet banalne pytania. Poza tym, chyba mają świadomość, jaka wiedza przydaje się każdemu, kto wchodzi do świata IT (oprócz opisanych przeze mnie prelekcji, był jeszcze zgrabny mini-wykład o pracy w Scrumie – ręka w górę, kto od początku rozumiał, o co chodzi, i nie uważał tego za jakieś podejrzane sekciarstwo). Wypada też wspomnieć o firmie ITMagination, która była głównym sponsorem i udostępniła testerskiemu narybkowi swoje pomieszczenia. Pozazdrościć Emilce dziedzińca z poduchami do siedzenia i konsolą do gier, ale przede wszystkim – pracodawcy otwartego na takie „społecznościowe” pomysły.

Skąd one się wzięły?

Na potrzeby mojego radia zrobiłam krótką rozmowę z Emilią Lendzion-Barszcz i Olą Kornecką z Girls Who Test. Oto jej fragmenty:

Girls Who Test to dosłownie „dziewczyny, które testują”. Ale to jest do końca inicjatywa dla dziewczyn?

Emilia: Nie, choć dziewczyn w tym zawodzie brakuje. A mają cechy, które są w nim potrzebne, czyli cierpliwość i dociekliwość. Ale przede wszystkim cierpliwość! 🙂 (od jednej z uczestniczek usłyszałam, że do testowania potrzebne są „czepliwe baby” – przyp. autorki)

Ola: Nasze eventy są skierowane do wszystkich. Nazwa wzięła się stąd, że założycielkami były kobiety. Ale sama widzisz, że na warsztatach mamy dziś dwóch facetów. Z drugiej strony, może to polska specyfika, że kobiety bardziej nieśmiało i ostrożnie wchodzą do świata IT, potrzebują większej motywacji, zachęty.

Wasze zajęcia to bardziej właśnie taka zachęta, czy nauka podstaw testowania?

Ola: I zachęta, i nauka podstaw. Chcemy pokazać ludziom, na czym polega nasza praca. Działalność GWT zaczęła się od tego, że mnóstwo naszych znajomych i znajomych znajomych pytało: „Jak ty to robisz, to jest fajne, powiedz mi, jak zacząć”. Zaczęłyśmy dzielić się tą wiedzą i w końcu wpadłyśmy na pomysł, że możemy to robić w sposób bardziej usystematyzowany.

Emilia: Jest taki stereotyp, że praca testera jest łatwa i w zasadzie nie wymaga żadnych przygotowań. To nieprawda! Dzięki naszym warsztatom można się dowiedzieć, z jakich narzędzi się korzysta, na co trzeba uważać, jak wygląda kontakt z klientem. Robimy zajęcia dla osób totalnie początkujących – nie pojawia się tu temat automatyzacji czy wydolnościówki – żeby zobaczyły, „z czym to się je” i czy w ogóle im się to podoba, czy widzą w tym siebie.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.