Tech girl gone bad

Ważne osoby z branży tech bywają przedstawiane jako chodzące ideały. Odkąd prowadzę ten blog, przeczytałam tysiące artykułów, wysłuchałam setek podcastów i obejrzałam dziesiątki TED-ów, z których płynie jasny wniosek: kobiety i mężczyźni w IT czy startupach są zdolni, pracowici, zaangażowani społecznie, mają własne zdanie i nie pozwalają sobą pomiatać. Jeśli już pozwalają napisać o jakimkolwiek aspekcie swojego życia innym, niż praca, najczęściej dostajemy zestaw: wspierający mąż albo żona, cudowne dzieci, bieganie i zielone koktajle.

Wiele moich rozmówczyń też próbowało się pokazać jako klony irytująco nieskazitelnej Sheryl Sandberg i wywalało z tekstów w czasie autoryzacji wszelkie (własne zresztą) wypowiedzi, z których mogłoby wynikać, że mają jakieś wady, zwykłe ludzkie słabostki, coś im kiedyś nie wyszło albo czasami im się nie chce.

Skoro więc w tym środowisku jest taki głód bycia idealnym – czy naprawdę Elizabeth Holmes zasługuje na potępienie?

Obejrzałam głośny dokument HBO „Wynalazczyni: Dolina Krzemowa w kropli krwi”. Film Alexa Gibney’a opowiada o założycielce firmy Theranos i największym jak dotąd przekręcie w historii startupów. Choć można się spierać, czy to rzeczywiście był przekręt w tradycyjnym rozumieniu. Bo w przekręcie zawsze chodzi o pieniądze, a nie odniosłam wrażenia, że to one były głównym celem Elizabeth Holmes. Behawiorysta biznesu Dan Ariely, który występuje w filmie, mówi: „Nie mamy powodu nie wierzyć, że Elizabeth miała dobre intencje”. Po co więc założyła swój lipny, jak się z czasem okazało, biznes?

Theranos powstał w 2003 r. Produkował urządzenia pod nazwą Edison (na cześć słynnego wynalazcy, znanego z kradzieży cudzych pomysłów – czy założyciele Theranosa o tym wiedzieli?), które miały badać próbki krwi pod kątem ponad dwustu chorób. Do tej pory, żeby tak wszechstronnie zbadać krew, trzeba było pobrać jej naprawdę dużo i przeprowadzić kosztowne testy na kilku oddzielnych próbkach. Tymczasem Edison potrzebował do tego kilku kropel krwi z palca. Miało być zatem szybciej, taniej, bezboleśnie – i wygodnie, bo Edison miał docelowo stanąć w każdym amerykańskim domu i badać krew jego mieszkańców tak często, jak sami by sobie tego życzyli.

Towarzyszyła temu odpowiednia oprawa marketingowa. Elizabeth opowiadała w wywiadach, że myślała o Edisonie od dzieciństwa. Przedwczesna śmierć ukochanego wujka miała jej uświadomić, że wszyscy potrzebujemy regularnych badań. Ponieważ jednak tradycyjne pobieranie krwi było jedyną rzeczą, której się bała (czy dziwi nas, że poza tym była nieustraszona?), chciała stworzyć urządzenie, które będzie mogło jak najdokładniej przeanalizować małą próbkę pobraną z palca. Kiedy miała 19 lat, odtrąbiła sukces – i rzuciła studia na Uniwersytecie Stanforda, żeby rozwijać własny startup w Palo Alto. Z sukcesami – w 2014 r. firma była wyceniana na 9 mld USD. Jej założycielka powtarzała: „W ciężkiej pracy nie ma chodzenia na skróty. Trzeba pomylić się 10 tys. razy, żeby w końcu osiągnąć sukces. Porażki nauczyły nas więcej, niż sukcesy”.

Podobne banały słyszymy z ust wielu znanych przedsiębiorców i przedsiębiorczyń. Ich historie różni od historii Elizabeth tylko to, że ich pomysły wypaliły. Holmes należy do ogromnej większości, której się nie udało. Co nie oznacza, że nie podjęła wysiłku. Na filmie śledzimy jej pierwsze kroki w biznesie. Wspomina ją m.in. naukowczyni z Caltech Dr Phyllis Gardner, która pomogła wielu studentom rozwijać wynalazki i pomysły na firmy, ale akurat w Edisona nie uwierzyła. On jednak powstał. A opowieść o nim przekonała dziesiątki doświadczonych inwestorów, którzy wcześniej wspomogli m.in. Apple w początkach jego działalności. W radzie nadzorczej Theranosa znaleźli się były szef amerykańskiego dowództwa centralnego James Mattis czy słynny dyplomata Henry Kissinger.

Warto jeszcze raz podkreślić, że nie uwierzyli w coś, co nie istniało! Nad różnymi modelami prototypów Edisona przez 10 lat pracowały dziesiątki specjalistów. Mimo to technologia nie działała. Gdyby chodziło o urządzenie budowane po cichu na jakiejś uczelni – jego twórcy pewnie by się poddali i zajęli czymś innym. Możemy założyć, że tak zakończyły się prace nad większością nieudanych wynalazków. Tylko że o Theranosie napisały już wszystkie liczące się pisma biznesowe, a Elizabeth pojawiała się w mediach i opowiadała o Edisonie jako o przełomie w biotechnologii i życiu milionów ludzi. Na tym etapie „nie wypadało” ogłosić fiaska. I wtedy zaczął się przekręt w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Nieudany, bo firma upadła, a jej założycielka wkrótce stanie przed sądem.

Elizabeth ciągnęła jednak dalej opowieść o sukcesie, już ze świadomością, że w rzeczywistości mówi o porażce. Czy wierzyła, że jednak jej się uda? Wiele wskazuje na to, że tak. Mogła się do tego przyczynić specyficzna atmosfera panująca w Dolinie Krzemowej. Co roku powstaje tam wiele istotnych wynalazków i nowinek technologicznych. Jedną z nich miał być Edison. O CEO kolejnych firm z Palo Alto słyszymy, że są geniuszami i zmienią świat. Holmes była jedną z takich osób! Co zrobilibyśmy na jej miejscu? Chcielibyśmy wierzyć, że przyznalibyśmy się publicznie do porażki. Bo przecież lubimy o sobie myśleć, że jesteśmy przyzwoici. Zwłaszcza, że Edison nie był aplikacją do zamawiania jedzenia czy gierką na smartfony: chodziło o ludzkie zdrowie i życie. No tak. A co, gdyby wszyscy dookoła już uwierzyli w naszą omnipotencję? I dali nam naprawdę dużo pieniędzy?

Afera wokół Theranosa nie ma sobie równych w historii startupów właśnie dlatego, że założycielka firmy igrała z życiem ludzkim. Jednak przekonanie Elizabeth Holmes o własnej bezkarności i konsekwencja, z jaką broniła własnej przegranej sprawy już po demaskatorskich artykułach „Wall Street Journal”, już takie wyjątkowe nie są. Obejrzyjmy jeszcze raz nagrania z zeznań Marka Zuckerberga przed amerykańskim Kongresem. Możemy się nabijać z wiekowych polityków, którzy „nie umieją w internety”, o czym świadczyły niektóre pytania zadawane przez nich szefowi Facebooka. A co wynikało z jego odpowiedzi? Że Zuckerberg stworzył Fb jako student, bo chciał ułatwić ludziom kontakt z przyjaciółmi, i nie przewidział możliwości wykorzystania niektórych funkcjonalności platformy do pozyskiwania danych w celach politycznych. „Zrobiliśmy za mało” – powiedział. Dzięki, Kapitanie Oczywistość. Może brzmiałoby to wiarygodnie, gdyby afera Cambridge Analityca wybuchła w drugim czy trzecim roku działania firmy. Jednak Facebook ma nie od dziś pozycję rynkowego giganta nie POMIMO dysponowania naszymi danymi, ale właśnie DLATEGO, że nimi dysponuje. Nie ma w tym pewnie interesu politycznego, ale komercyjny – jak najbardziej tak. Zuckerberg bronił zatem własnych dobrych intencji ze świadomością, że może i nie wszyscy mu uwierzą, ale firmie o pozycji Facebooka i tak nic poważnego nie grozi. Holmes próbowała być może podobnej strategii. Przestrzeliła, bo jednak Theranos to nie Facebook.

Pytań o moralność ludzi o głośnych nazwiskach w branży technologicznej jest więcej. Lubimy sobie wyobrażać Dolinię Krzemową jako hipsterską utopię, gdzie idealiści będący zarazem informatycznymi geniuszami czynią dobro i „przy okazji” zarabiają pieniądze. Ale nie oszukujmy się, nowe technologie to biznes jak każdy inny. Co jakiś czas wybuchają afery dotyczące choćby warunków pracy w tej branży. Pamiętacie samobójstwa pracowników Foxconnu? Było to dawno temu i wszyscy producenci smartfonów obiecywali później: nigdy więcej wyzysku i niewolniczej pracy. Tymczasem nie dalej, jak w 2017 r., okazało się, że uczniowie chińskiej szkoły średniej, wysłani do fabryki Foxconnu w ramach praktyk zawodowych, musieli przez 11 godzin dziennie składać iPhone’y X. Reportaż o wyzyskiwaniu pracowników Uber Eats (choć trudno mówić o „pracownikach”, skoro nikt nie podpisał z nimi żadnej umowy) opublikował w lutym „Duży Format”. Sektor tech ma też własną niechlubną kartę w historii pt. #metoo, o czym pisałam tutaj.

W historii Elizabeth Holmes wyjątkowy może być jednak kontekst feministyczny. W niektórych narracjach dotyczących walki o diversity przebija się taki przekaz, że jeśli „męski sposób zarządzania”, charakteryzujący się brutalnością i skłonnością do ryzyka, ustąpi „kobiecemu”, to biznes stanie się uczciwszy, bardziej ludzki i uspołeczniony. Jako feministka uważam, że to bzdura. Potrzebujemy diversity po to, żeby rynek dostrzegł te grupy konsumentów, które do tej pory pomijał. Jednak płeć nie determinuje moralności. Elizabeth Holmes chciała przejść do historii. Być jednym z półbogów z Doliny Krzemowej, którzy w czarnych golfach głoszą prawy objawione oszołomionej publiczności. Takie pragnienia mają i mężczyźni, i kobiety. Przypadek Holmes nie dostarcza zatem argumentów za lub przeciwko diversity. Pokazuje po prostu brzydką prawdę o ludziach. Chcemy być dobrzy, ale każdy z nas marzy o sławie i reputacji geniusza. Ilu z nas byłoby skłonnych z nich zrezygnować, gdybyśmy, nawet niezasłużenie, już ich zasmakowali?

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.