Choć Miesiąc Historii Czarnych (Black History Month) jest w USA obchodzony od 1976 r., w tym roku okazał się szczególny dla Afroamerykanek z osiągnięciami w dziedzinie nowych technologii. Ukazało się sporo artykułów i filmików o nich. Oczywiście, wynika to z pewnych trendów, które można zaobserwować od dłuższego czasu w Stanach Zjednoczonych i w bardziej ogólnie rozumianej kulturze Zachodu. Po pierwsze, renesans przeżywa polityczny populizm, co zawsze grozi (i już to zresztą widać) nasileniem postaw rasistowskich. Po drugie, temat kobiet w świecie technologii jest modny, a feminizm zadomowił się w popkulturze: silne, niezależne postaci kobiece pojawiły się i w ostatnich filmach Marvela, i w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, a hasła, których nie powstydziłaby się Gloria Steinem, słychać w piosenkach Beyonce czy Taylor Swift i widać na T-shirtach z oferty najbardziej znanych domów mody.
Problem w tym, że czarne kobiety nie są tu, jak ich białe koleżanki, na pierwszej linii frontu. Jedna Beyonce ze swoim „Who run the world? Girls” i memem nawiązującym do słynnego plakatu „We Can Do It” wiosny nie czyni, podobnie jak chwalone zresztą książka i film „Ukryte Działania” o dokonaniach Afroamerykanek w NASA w latach 60. To raczej odprysk większego zjawiska, niż przejaw równoprawnego udziału w rewolucji. „Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy” oraz „Rogue One” miały za główne bohaterki białe kobiety i mężczyzn różnych ras i pochodzenia. Podobnie jest w produkcjach Marvela, choć wchodzący wkrótce na ekrany „Black Panther” zmieni to o tyle, że akcja toczy się w Afryce i większość bohaterów obu płci będzie czarna.
Popkultura odzwierciedla to, co dzieje się w zwykłym życiu. Jedyne znaczące wystąpienia w obronie afroamerykańskich gwiazd kina w związku z akcją #metoo można było usłyszeć miesiąc temu na rozdaniu NAACP Image Awards, czyli… nagród filmowych dla kolorowych. Poparcie dla ruchu wyraziły ze sceny Kerry Washington, Tracee Ellis Ross, Lena Waithe, Jurnee Smollett-Bell, Angela Robinson i Laverne Cox. Na rozdaniu Złotych Globów o konieczności równouprawnienia czarnych i kobiet mówiła jeszcze Oprah Winfrey. Poza tym, ruch był do tego stopnia biały, że autorstwo hashtaga #metoo przypisywano aktorce Alyssie Mylano, podczas gdy w rzeczywistości wymyśliła go afroamerykańska działaczka społeczna. Już w 2006 r. Tarana Burke promowała za jego pomocą działalność swojej organizacji do walki z przemocą na tle seksualnym. No i jedyną osobą, której wiarygodność w kontekście akcji #metoo została w USA podważona, została… Mulatka Aurora Perrinau. Sama Lena Dunham stwierdziła, że to „niemożliwe”, aby molestował ją jeden ze scenarzystów „Dziewczyn” (później za to przeprosiła).
To samo widać w świecie nowych technologii. Kiedy Kathryn Finney przed dwoma laty startowała ze swoim funduszem wspierającym start-upy Latynosek i Afroamerykanek Harriet Angels, też słyszała, że po co wspierać czarne kobiety, skoro jest mnóstwo podobnych inicjatyw dla kobiet w ogóle? Czy to nie jest tworzenie sztucznych podziałów? Otóż nie – tłumaczyła Finney – skoro na 11 tys. młodych firm, które w latach 2012 – 2014 dostały dofinansowanie z funduszy venture capital, tylko 24 miały za prezeski kobiety, będące reprezentantkami mniejszości rasowych. Może pozostałe po prostu nie spodobały się inwestorom? Albo po prostu nie starały się o taką pomoc? Trudno w to uwierzyć, skoro z innych danych zebranych przez Finney wynika, że Latynoski i Afroamerykanki stoją na czele 80 proc. nowych biznesów, które co roku powstają w USA.
Z podobnymi wątpliwościami białej większości mierzy się organizacja Black Girls Code, która wspiera młode Afroamerykanki w nauce kodowania. Zaczęło się w 2011 r. w San Francisco. Inżynierka z branży technologicznej Kimberly Bryant chciała zapisać córkę na lekcje programowania. Na kursy, z którymi się zapoznała, chodzili w większości biali chłopcy, znacznie rzadziej – białe dziewczynki, a czarnych dziewczynek nie było prawie wcale! Nie chciały przyjść? Bryant zebrała dane o wykluczeniu cyfrowym w kolorowych dzielnicach. Jak się okazało, dostęp do internetu we własnych domach ma dwa razy więcej mieszkających w San Francisco białych rodzin, niż afroamerykańskich czy latynoskich. Własny komputer posiada 88 proc. białych i zaledwie 66 proc. Latynosów. Wniosek z tego taki, że dziecko z mniej uprzywilejowanego środowiska, które być może pierwszy raz ma kontakt z komputerem, nie będzie się czuło pewne siebie na kursie kodowania „dla wszystkich”, czyli w praktyce – zdominowanym przez białych. A jeśli dodatkowo jest dziewczynką, także rola „rodzynka” w męskim klubie może ją onieśmielać i zniechęcać do nauki. Stąd potrzeba stworzenia kursów dla czarnych dziewczynek.
Ile razy piszę na takie tematy, od razu jakiś zatroskany spec od mansplainingu mówi: „A gdyby ktoś zorganizował takie kursy dla białych facetów, to byłaby pewnie dyskryminacja”. Tak, byłaby, ponieważ robienie czegoś z myślą tylko o grupie, która już jest uprzywilejowana, przyczynia się do utrwalenia niesprawiedliwego porządku społecznego. Kierowanie pomocy do grupy, która jest przywilejów pozbawiona, nie służy izolacji tej grupy. Chodzi o to, żeby jej reprezentantki czy reprezentanci mogli w bezpiecznym dla siebie środowisku nauczyć się czegoś, co pozwoli im korzystać z tych samych albo przynajmniej podobnych możliwości, co uprzywilejowanym. Łatwo jest to krytykować, gdy samemu nigdy nie padło się ofiarą dyskryminacji. Argument typu „najlepsze czarne dziewczynki i tak się przebiją, jeśli będą ciężko pracować” jest o tyle nieprzekonujący, że wielu białych chłopców przebije się również wtedy, gdy nie będą najlepsi. Przebiją się dlatego, że są białymi chłopcami. I tacy, jak oni, zawsze rozdawali karty w biznesie, finansach czy technologiach, wcale nie dlatego, że byli najbardziej utalentowani czy pracowici. Po prostu „na dzień dobry” mają w domu komputer z internetem i rodziców, którzy czują potrzebę inwestowania w ich wykształcenie, i mają lub są gotowi zdobyć na to pieniądze.
Dlatego też nie widzę powodu, by amerykańskie media w końcu nie miały fetować osiągnięć Afroamerykanek (osiągnięcia białych mężczyznach fetują na co dzień).
Czy wiedzieliście, kim jest Shirley Jackson? To pierwsza czarna kobieta, która doktoryzowała się z fizyki jądrowej na MIT (w 1973 r.). Wymyśliła szereg technologii, z których dziś korzysta każdy użytkownik telefonu, m.in. caller ID czy możliwość oczekiwania na połączenie w czasie, gdy osoba, do której zadzwoniliśmy, rozmawia z kimś innym.
Marie Van Brittan Brown w 1969 r. opatentowała pierwszy system monitoringu, który stał się podstawą późniejszej telewizji przemysłowej. Pochodząca z Jamajki pielęgniarka z pomocą męża-elektryka stworzyła układ kamer, który pozwalał jej obserwować z mieszkania drzwi wejściowe (mieszkali w niebezpiecznej okolicy i Brown chciała wiedzieć, kto puka do drzwi, nim otworzy), i był połączony z guzikiem uruchamiającym alarm.
Dr Patricia Bath była pierwszą Afroamerykanką, która opatentowała wynalazek medyczny (w 1981 r.!). Za pomocą swojej laserowej sondy do leczenia katarakty ocaliła wzrok tysiącom pacjentów. Urządzenia, które bezboleśnie usuwa kataraktę, nawilża i oczyszcza oko, używa się dziś na całym świecie. W 2000 r. dr Bath opatentowała kolejną technologię do walki z tą chorobą, tym razem z wykorzystaniem ultradźwięków. W materiałach o niej podkreśla się wpływ, jaki mieli na nią rodzice, którzy sami przecierali szlaki innym czarnym: jej ojciec, imigrant z Trynidadu, był pierwszym kolorowym na stanowisku motorniczego w nowojorskim metrze, a matka wywodziła się z rodziny dawnych niewolników.
Patricia Bath, źródło: http://teacher.scholastic.com
Betty Harris, wychowana na farmie w Luizjanie jako jedna z 11 rodzeństwa, okazała się wybitnie zdolna – studia rozpoczęła jako szesnastolatka. Doktoryzowała się z chemii i zajęła się badaniami nad materiałami wybuchowymi. W 1999 r. opatentowała urządzenie do wykrywania ich w warunkach polowych.
Velerie Thomas zaczęła pracować w NASA w 1964 r. Była analityczką danych, ale z czasem okazała się również zdolną programistką – stworzyła system do komputerowej kontroli lotu satelitów w czasie rzeczywistym (1964–1970) i była jedną z autorek programu Landsat (1970–1981), w ramach którego wysyłano w kosmos satelity, które robiły zdjęcia Ziemi. To one natchnęły ją do pracy nad systemem, z którego NASA korzysta do tej pory: dzięki wklęsłym lustrom zainstalowanym wewnątrz satelity, obraz przesyłany jest na Ziemię w 3D. Opatentowana w 1981 r. technologia jest dziś również używana w chirurgii czy produkcji filmowej.
Afroamerykanką jest też najmłodsza w historii autorka aplikacji mobilnej. W 2013 r. siedmioletnia wówczas Zora Ball, na szkolnych zajęciach z Bootstrapa (przeznaczonych dla dzieci w wieku 9-12 lat), stworzyła grę, której główny bohater miał uciekać przed wampirami i zdobywać klejnoty.
O ile o dalszych losach Zory niewiele wiadomo (prawdopodobnie jest po prostu nastolatką, która chodzi do szkoły i może pewnego dnia znów dokona czegoś wielkiego), jej starsza koleżanka Madison Maxey rozwija działalność własnej firmy Loomia. 23-latka produkuje ubrania z bezpiecznie wszytymi przewodami elektrycznymi. We współpracy z projektantem mody Zakiem Posenem stworzyła sukienkę podświetlaną LED-ami. W masowej produkcji koncentruje się na ubraniach, które same się ogrzewają.
Może dla nas to po prostu kolejne kobiety, których sukces będzie nas cieszył, a ich kolor skóry nie będzie miał dla nas znaczenia. Ale nie jesteśmy całym światem. Wg statystyk z 2013 r., licencjat lub wykształcenie wyższe ma w USA 22 proc. czarnych kobiet (i 30 proc. wszystkich kobiet). Choć wiele pracujących Afroamerykanek to „białe kołnierzyki” (64 proc.) lub „niebieskie kołnierzyki” (8 proc.), ich średnie roczne zarobki sięgają 33,780 dolarów (dla białych kobiet to 38,097 dolarów, dla całej populacji – ponad 45 tys. dolarów). Jeśli celebrowanie Miesiąca Historii Czarnych pomoże zmienić te statystyki i da czarnym dziewczynkom więcej wiary we własne możliwości, GGT pisze się na tę imprezę 🙂