Dream big, act small

fot. IT for She

Wydarzeń technologicznych organizowanych przez kobiety dla kobiet jest mnóstwo, ale Perspektywy Women in Tech Summit od początku miały być wyjątkowe. Przede wszystkim, z powodu skali: organizatorki i organizatorzy zapowiadali „ponad 1000 uczestniczek z całego świata” i ponad setkę speakerek i speakerów, którzy wygłoszą prelekcje czy poprowadzą warsztaty. Do tego doszli wystawcy, czyli firmy partnerskie, które miały rekrutować nowe pracownice i pracowników oraz pochwalić się nowinkami technologicznymi własnej produkcji.

Rozmachu Summitowi na pewno nie można było odmówić! W głównej hali EXPO XXI stanęła scena, na której przed tysięczną publicznością występowali gościnie i goście eventu. Przed wejściem można było odwiedzić stanowiska wystawców, a na nich – przymierzyć się do autonomicznego samochodu czy uścisnąć dłoń wydrukowanej w 3D protezie ręki. Był ogródek Google’a z fotelami i kwiatami doniczkowymi, długie stoły z ciastkami i napojami, a od 14.00 – obiadem w kilku wariantach, no i kącik dla dzieci, gdzie, pod okiem dziewczyn z Fundacji Girls Code Fun, można było się pobawić robotami Dash i Photon. Warsztaty odbywały się w salach na górze i przed drzwiami każdej z nich przez te dwa dni kłębił się tłum.

Ogólnie możemy mówić o sukcesie, choć, jak to przy pierwszych edycjach dużych imprez bywa, nie obyło się bez kilku „wtop”. Przede wszystkim, frekwencja przerosła najśmielsze oczekiwania: pierwszego dnia wyniosła 2683 osoby! Z jednej strony, to niezaprzeczalny sukces, z drugiej – zabrakło nie tylko numerków w szatni czy, jak narzekały niektóre uczestniczki, jedzenia dla wszystkich. Ważniejsze było to, że wielu zainteresowanym nie udało się ani zapisać na warsztaty online przed imprezą, ani „wbić” na nie już w trakcie (teoretycznie można było to zrobić, jeśli nie załapaliśmy się na miejsce na liście, ale kolejki były tak długie, że zajęcia zaczynały się z poślizgiem, i nawet przy założeniu, że postoimy czy usiądziemy na podłodze, dla części chętnych nadal zabrakło miejsca). Od wielu osób można było usłyszeć, że, przy dość wysokich cenach biletów (590 zł za osobę), należało to lepiej zaplanować.

To, co na pewno się udało, to ściągnąć najważniejsze postaci świata nowych technologii, zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Imprezę otworzyła Maria Gabryel, unijna komisarz ds. technologii, która mówiła o korzyściach dla gospodarki wynikających z większej liczby kobiet w tej branży. Wśród key note speakerek znalazły się Jo Hannaford, która kieruje działem nowych technologii na Europę Wschodnią, Azję i Afrykę w Goldman Sachs, Ewa Maciaś – Senior Engineering Manager w Google Polska, Stephanie Hoogenbergen, dyrektorka działu IT w Credit Suisse Poland, Dominika Bettman, CEO Siemens Poland, czy współtwórczyni TomToma, Corinne Vigreux. Ich wystąpienia na głównej scenie nie dotyczyły spraw technicznych „na twardo”, poświęcone były raczej technikom zarządzania czy ścieżkom kariery kobiet w nowych technologiach.

Więcej tematów stricte technologicznych pojawiło się na warsztatach, np. specjaliści z firmy Aptiv z Krakowa, która zajmuje się rozwiązaniami dla pojazdów autonomicznych, mówili o inżynierii samochodowej przyszłości, ci z ABB – o tym, jak zaprojektować aplikację mobilną w 10 minut, a ci z polskiego oddziału Samsunga skupili się na postępie, jaki dokonał się ostatnio w tłumaczeniach maszynowych. Nie było więc zajęć z cyklu „podstawy Pythona”, ale można było wyjść z Summitu z konkretną wiedzą o trendach w świecie technologii albo nieco lepiej zrozumieć metodologie pracy stosowane w branży („DevOps made easy” czy „Let’s Scrum Together”).

Moja summitowa ścieżka była o tyle nietypowa, że pierwszego dnia nawet nie próbowałam zapisać się na żadne dodatkowe zajęcia, bo o 15.00 prowadziłam panel dyskusyjny. Dojechałam do Centrum EXPO prosto z porannej zmiany w radiu, po pobudce o 4.00 rano, więc słuchanie wystąpień w sali plenarnej i czerpanie z nich ewentualnych dodatkowych pomysłów do własnego panelu było dokładnie tym, czego potrzebowała moja obolała dusza. Z podejścia „to ja tu sobie tak usiądę w kąciku i popracuję…” niewiele jednak wyszło, bo po wejściu pochłonęły mnie atrakcje na stanowiskach firm partnerskich (tak, samochód Aptiv też, ale że jestem dzieckiem w skórze dorosłego, zakochałam się w Dashu, który popiskiwał i wiercił mi się na rękach przy standzie Girls Code Fun). W końcu dotarłam do sali plenarnej, gdzie już na pierwszy rzut oka było widać, że frekwencyjnie Summit przeżywał klęskę urodzaju. Bardzo mnie to podniosło na duchu, a zarazem przeraziła mnie myśl, że dokładnie tyle osób może słuchać również mojego panelu! Nie miałam czasu tego przetrawić, bo wpadłam na Justynę Średzińską, astrofizyczkę z ESERO Polska, która rozwija nowe projekty i na Summicie miała nadzieję znaleźć partnerów. Chodzi przede wszystkim o cykl konferencji „Galaktyka Kobiet” w warszawskim Planetarium Niebo Kopernika. Justyna jest jedyną znaną mi osobą totalnie zaangażowaną w promocję kobiet w astrofizyce i również Summit miał być dla niej okazją, by zorientować się, kto jeszcze w szeroko pojętym polskim i zagranicznym STEM chciałby coś w tej sprawie podziałać. Może to pomysł partnerstwa na przyszłoroczną edycję imprezy? Bądź co bądź w naszym kraju istnieje całkiem sporo firm zajmujących się inżynierią kosmiczną i wiele ich projektów cieszy się uznaniem międzynarodowego środowiska. Tylko w ostatnich dniach było głośno o firmie Astronika, która skonstruowała urządzenie zwane pieszczotliwie „kretem” (poleciało na Marsa z sondą InSight i umożliwiło wwiercenie się pod powierzchnię Czerwonej Planety, a właśnie zbadanie jej podziemi – czy może jej podmarsia? – jest głównym celem misji).

 Z Justyną Średzińską z ESERO Polska

W pierwszym dniu największe wrażenie zrobiło na mnie wystąpienie wspomnianej już Stephanie Hoogenbergen, która wyszła nieco poza schemat „be brave” i „dream big”. Mieszkała w sześciu krajach i zna siedem języków obcych, a po długoletniej karierze w finansach zajęła się zarządzaniem w IT. Powiedziała ważną rzecz: „Nie bój się spróbować swoich sił w innej branży, niż ta, w której obecnie jesteś”. To coś, czego wiele i wielu z nas albo sobie nie wyobraża, albo się tego boi, albo nie chce spróbować z wygodnictwa, choć obecna praca nie daje nam satysfakcji. Tak, nowa też może być rozczarowaniem, ale uwolnienie się od lęku przed pierwszą zmianą może otworzyć nas na kolejne – i tak też stało się z Hoogenbergen.

Historii o odwadze było zresztą więcej. Goergette Mosbacher, obecna ambasador Stanów Zjednoczonych w RP, opowiadała o tym, jak z dziewczynki wychowywanej w biedzie przez samotną matkę wyrosła na właścicielkę dwóch firm. Kolejna success story, tak. Ale z zaskakującą puentą: Mosbacher mówiła o swojej filozofii nie cofania się przed przeszkodami dzień po wybuchu afery wokół jej listu do naszego premiera o ochronie wolności mediów.

Co do mojego panelu, chciałam poruszyć na nim temat warunków, w jakich odwaga do podejmowania wyzwań może przełożyć się na najlepsze efekty. Bo pytanie o to, jak zwiększyć liczbę kobiet w technologiach do poziomu masy krytycznej, jest w rzeczywistości pytaniem o warunki, jakie należy im stworzyć w szkole i pracy. Łatwo jest mówić: „Jeśli ktoś jest dobry, to się przebije” („… więc po co nam parytety/społeczności kobiece w IT/diversity officer…” – nie wiem, ile razy to słyszałam i ciągle słyszę), jeśli w wielu miejscach w branży kobiety są ledwie akceptowane, i nie czują się tam u siebie. To był powód, dla którego Janice Levenhagen, kierująca kobiecą społecznością ChickTech w USA, swego czasu zrezygnowała z pracy w IT. Na panelu wspominała o tym, że już oferty pracy są sformułowane w sposób obcy myśleniu wielu kobiet o technologiach, a więc kładą nacisk na języki programowania czy frameworki, a nie na problemy, których rozwiązywaniem zajmuje się dev. Do tego dochodzi nieprzyjazne środowisko pracy, w którym kobietom pozostaje dostosować się do zachowania męskiej większości: jedne nie mają z tym problemu, innym to przeszkadza. I tych drugich wcale nie jest mało, skoro 40 proc. kobiet w USA odchodzi przedwcześnie z IT, jako powód wymieniając właśnie „unfriendly work environment”. Nie możemy ignorować potrzeb tak dużej grupy. Wszyscy goście panelu zgodzili się, że najlepsze efekty przynosi połączenie pisanych zasad zachowania z nieformalnym mentoringiem z góry, jak opisała to prof. Arti Agrawal z Politechniki w Sydney. Bo nawet najlepszy kodeks dla pracownic i pracowników nie zda egzaminu, jeśli ich przełożony będzie nadal opowiadał seksistowskie dowcipy.

Po panelu spotkałam Magdę Zaraś, która pracuje w FabLab powered by Orange w Warszawie i kończy swój prototyp inteligentnej protezy ręki drukowanej w 3D. Ma nadzieję teraz zdobyć pracę jako modelerka 3D, dlatego też złożyła kilka CV. Jednak (i to może być kolejna podpowiedź na przyszły rok) niewiele firm obecnych na Summicie poszukiwało osób związanych z konstrukcją urządzeń. Najwięcej było ofert dla programistek i programistów.

Z Magdą Zaraś z FabLab Powered by Orange

Następny dzień upłynął pod znakiem networkingu. Nie udało mi się dostać na żadne warsztaty, mimo długiego oczekiwania w kolejkach, ale w pełni zrekompensowały mi to spotkania z niesamowitymi kobietami. Ewelina Betiuk właśnie nawiązuje kontakty w branży, bo, po latach pracy w transporcie i kolejnictwie, od niedawna zajmuje się sprzedażą w IT. To jedna z tych osób, które poznałam przy okazji pisania o nich na GGT, a później spotkałyśmy się przy kilku kolejnych okazjach i w końcu zakumplowałyśmy. Jak ja lubię tę stronę blogowania.

Pierwszy raz miałam też okazję spotkać się na żywo z pierwszą programistką, z którą rozmawiałam o jej pracy. Ania Pietras z bloga Kobiety do Kodu zmieniła pracę i dziś jest coraz bliżej stanowiska seniorskiego w dublińskim oddziale Hubspota. Przy okazji naszego spotkania, dorzuciła kilka cennych obserwacji do mojego panelu. Według niej, pracodawca, który chce zadbać o diversity, powinien to zrobić już na etapie rekrutacji: – W mojej firmie pierwsza telefoniczna rozmowa z rekruterem trwa półtorej godziny. Dostajesz przykłady różnych sytuacji i pytanie, jak byś się w nich zachowała. Trudno coś zmyślić w takich warunkach: albo pasujesz do zespołu, albo nie. 

Razem z Eweliną, Anią i Bogusią Sobiczewską, związaną z wrocławskim PlugIn Innovation Diaspora (przyjechała nie tylko na Summit, ale właśnie na launch warszawskiej społeczności. Tak, PlugIn rusza w stolicy – i to jest news!) śledziłyśmy kolejne wystąpienia na sali plenarnej. Największe oklaski zebrała Ewa Maciaś, Senior Engineering Manager z polskiego Google’a, która mówiła o „syndromie oszusta”. To poczucie, że nie zasłużyło się na swój sukces i że prędzej czy później reszta świata się o tym dowie. Jeśli nie sądziliście, że podobnie myślał o sobie ktoś o takiej pozycji, jak Ewa, możecie przybić ze mną piątkę. – Słyszałam głos: „Nic nie umiesz”. Opowiem wam, jak udało mi się nabrać Google, żeby najpierw mnie zatrudnili, a potem awansowali. Ewa szybko się przekonała, że jej myśli są tylko w jej głowie, a ludzie w pracy po prostu oczekują od niej, że będzie wykonywała swoje obowiązki. Jak sama mówi, nadal miewa napady czarnowidztwa. Stara się jednak tłumaczyć samej sobie, że w danym momencie najważniejsze jest wykonanie zadania, a czas na wątpliwości będzie później. To o tyle sprytne podejście, że, jak się domyślam, po zadaniu wykonanym dobrze, albo nawet wykonanym źle, ale takim, w które włożyło się dużo wysiłku, szkoda już czasu i energii na złe myśli.

Ważny przekaz płynął też z wystąpienia Ewy Chwastowskiej, Growth Managerki w DeepMind Health, która do powtarzanego do znudzenia „Dream big” dodała „act small”. Tak, co wielkich sukcesów czy choćby wielkich zmian w życiu prowadzą małe kroki. Może brzmi to trywialnie, ale w całym tym hurraoptymizmie towarzyszącym kobiecym wydarzeniom technologicznym przypominanie, że do ważnych dla nas celów prowadzi żmudna praca, może być pożyteczne.

Jedynym zgrzytem był speech szefa departamentu badań i rozwoju w polskim oddziale Samsunga, Pavla Vassilovskiego. Przy okazji wystąpienia na evencie ze słowem „women” w nazwie, zaczął od uwagi o robieniu zakupów, potem nawiązał do tekstu piosenki Guns n’ Roses o „rajskim mieście”, gdzie trawa jest zielona, a dziewczyny są piękne, i powiedział, że właśnie się tam znalazł, a na końcu kazał wstać kobietom ze swojej firmy, które były na widowni, i oświadczył: „Oto piękne twarze, które stoją za naszymi projektami”. Żeby było ciekawiej, mówił o… diversity. „Chciał dobrze”, komentowało później wiele dziewczyn. Jednak to wystąpienie jasno pokazywało, że nawet przy właściwych intencjach można wyjść poza niepisany code of conduct i zacząć komplementować urodę kobiet na wydarzeniu ewidentnie poświęconym ich wiedzy i kompetencjom. Co jest kolejnym argumentem na rzecz pisanych codes of conduct.

Jak zmienić stosunek do Dasha ze sceptycznego na entuzjastyczny w dwóch zdjęciach 

Pod koniec Summitu brałam udział w zamkniętym spotkaniu kobiecych społeczności, którego szczegółów nie mogę zdradzić (może poza tym, że są propozycje wspólnych projektów). Ale to spotkanie utwierdziło mnie w przekonaniu, które zresztą kiełkowało we mnie przez cały Summit: bez względu na to, z jakimi problemami borykają się jeszcze na rynku pracy kobiety, świat i tak idzie do przodu. Samo to, ile kobiet i z ilu krajów pojawiło się na tym wydarzeniu, ile firm chciało mu partnerować i wysłać na nie swoje ekspertki i ekspertów, świadczy o tym, że na naszych oczach, powoli i może w mało spektakularny sposób, ale jednak dokonuje się postęp. I pewnego dnia słaba reprezentacja kobiet w technologiach, rekrutacja z użyciem algorytmów preferujących mężczyzn czy środowisko pracy oparte na bro culture będą tak samo abstrakcyjne, jak dziś to, że kobiety nie miały kiedyś prawa głosować. Pomyślałam o tym, kiedy dzień po Summicie niemądrze wdałam się w idiotyczną dyskusję o rzekomej niezdolności kobiet do programowania w jednej z grup dla devów na FB. Zamiast z miejsca zgłosić post adminowi, jak zwykle żmudnie tłumaczyłam bandzie korwinistów, że nie mają racji. I w końcu pomyślałam: świat i tak pójdzie do przodu, z wami albo bez was. Zgłosiłam post i wypisałam się z grupy. Mój mąż, który nadal do niej należy, doniósł mi później, że post zniknął.

Rewolucja idzie po cichu. Dream big, act small.

Karolina Wasielewska

Pracuję w radiu i od czasu do czasu w prasie. Lubię: jesień, książki Lema, sporty przeróżne, koty, niespieszne pichcenie w wolne dni, czerwone wino, wesołe miasteczka, historie o superbohaterach, czasami Beastie Boys, a czasami Dianę Krall. Nie lubię: upałów, agresji, gotowania w pośpiechu i wielu innych rzeczy, których nie lubię, więc nie chcę nawet o nich pisać.